Błogosławiona normalność


„Woda sodowa uderzyła mu do głowy”. Tak, uzyskany przywilej, awans społeczny lub kariera powodują głębokie przeobrażenia w niektórych umysłach. Pojawiają się zarozumiałe słowa i gesty, które akcentują aktualnie posiadany status lub stanowisko. Świadomość „wyższego” rozkoszuje  się błogim poczuciem „bycia lepszym”. Jakże  to przykre, gdy normalny człowiek staje się nienormalny.  Dlaczego tak się nieraz dzieje? Jak zachować zdrowy umysł i miłujące serce? 

Szukając odpowiedzi, świetną inspirację znajdujemy w ewangelicznym opisie ustanowienia Dwunastu Apostołów: „Jezus wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego” (Mk 3, 13). Najpierw, trzeba koniecznie wychwycić dwie Boże prawdy: odnośnie miłości i wolności. Otóż Bóg jest Nieskończoną i Samowystarczalną Miłością. Jest w stanie sam dać sobie radę ze wszystkim.  Ale zaprasza człowieka do „miłosnej współpracy”. Nie jest to zaproszenie dla uzupełnienia jakiegoś własnego braku, ale by wielkodusznie obdarować swą Miłością. Można to przyrównać do sytuacji zamożnego człowieka, który bezinteresownie funduje stypendium naukowe. Nie ma jakiegoś swojego interesu, a jedynie pragnie pomóc drugiemu w rozwoju swych zdolności. 
   
Druga prawda dotyczy Bożej wolności. Bóg dokonuje określonych wyborów, bo „sam tak chce”. Wybór  poszczególnych Apostołów wypływał z Miłości i Miłością był uzasadniony. Nie była to nagroda za jakieś wcześniejsze zasługi. Żaden Apostoł nie miał prawa powiedzieć: „Jestem lepszy od innych, dlatego zostałem wybrany”. Każdy zdrowy psychicznie i duchowo ksiądz bez zająknięcia przyzna, że został wybrany do posługi na mocy wolnej decyzji Boga, bez żadnych własnych zasług. Bóg tak chciał. Koniec, kropka.  Wspomniany w przykładzie student powinien zareagować podobnie. Otrzymałem stypendium, gdyż tak zapragnął ofiarodawca.   

Oto obiektywna prawda o Bożej Miłości i Wolności. Ale niestety, człowiek może na różne sposoby rozumieć to, co go spotyka w życiu. Ludzkie „ja” jest w stanie otrzymany dar poddać wachlarzowi różnorakich  interpretacji. Warto dostrzec dwa krańcowe bieguny. Wtedy łatwiej ujrzeć, od czego uciekać i ku czemu zdążać.  

Pierwsze rozumowanie charakteryzuje człowieka, który własne „ja” traktuje jako centrum świata. Ludzkie „ja” zajmuje wtedy miejsce Boga i nieświadomie zaczyna przypisywać sobie boskie atrybuty. Z tego wynika specyficzna interpretacja uzyskanego daru. Otóż zapatrzony w siebie człowiek, gdy coś otrzymuje, to uważa, że mu się to po prostu należy ze strony „poddanego” (człowieka, lub Boga). Zarazem jest przekonany, że wyświadcza łaskę, przyjmując określony dar. Dochodzi też swoista podejrzliwość. Skoro „poddany” mi daje, to jako ubogi zapewne ode mnie coś chce uzyskać? Może i coś dam, ale niech najpierw się stara. Gdy zaś dojdzie do takiego obdarowania, jest to czynione z pozycji wysokości. „Masz głodny biedaczku ode mnie bogacza”. 

Druga interpretacja jest diametralnie inna. Tę drogę obrali Apostołowie, oprócz Judasza. Tym razem w centrum  życia jest Bóg, zaś ludzkie „ja” schodzi na dalszy plan. Istnieje tutaj zgodność z obiektywną rzeczywistością. Przede wszystkim przyjmuję dar jako niezasłużony dar miłości. Cieszę się, że mogę należeć do kręgu obdarowanych. Zamiast postawy roszczeniowej jest szczera wdzięczność.  Mam świadomość, że doświadczyłem niezasłużonej łaski bycia wybranym. Nie każę Bogu walczyć o siebie, ale sam walczę, aby być z Bogiem. Przychodzę  do Niego, jak powołani Apostołowie. Mam pokorną świadomość, że mogę wszystko stracić.  Wszak to nie ja robię łaskę Bogu, ale Bóg mi wyświadcza łaskę. 

                W tej logice, serce miłującego człowieka wypełnia coraz większa radość bycia wybranym i obdarowanym. Zarazem pokora pozwala zachować trzeźwość umysłu. Coraz bardziej czuję się nikim, zarazem mam głębokie poczucie bezpieczeństwa. Wszak jestem w rękach Dobrego Ojca, który prowadzi mnie przez życie najlepszą drogą…  

24 stycznia 2014 (Mk 3, 13-19)