Miłość...ulotność...czy fałsz?


„Jesteś  niesamowity. Gratuluję sukcesu. Wyrazy najwyższego uznania. Chylę nisko czoło”. Takie zdania  spontanicznie wywołują kalejdoskop jak najlepszych uczuć. Dusze niektórych osób szybują  wtedy w górę, niczym baloniki.  Ale  kto ma już trochę życiowych doświadczeń, nie będzie odlatywał w chmury.  Pod pięknymi słowami może bowiem kryć się wiele radykalnie odmiennych treści.  A cóż takiego?

Ludzie często wypowiadają pozytywne zdania, gdyż doświadczają spełnienia swoich oczekiwań. Otrzymujemy bardzo dobrą ocenę, gdyż odpowiedzieliśmy na określony zestaw pragnień.  Wyraziście to ilustruje ewangeliczny zapis o Jezusie: „Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć” (Por. Mk 3, 10). Jezus bardzo konkretnie spełnił oczekiwania tych, którzy normalnie nie mieli żadnych szans na powrót do zdrowia. Ale zachwyt tłumu nie utożsamiał się automatycznie z miłością. O jej istnieniu można mówić dopiero po próbie „niespełnionych oczekiwań”. Wtedy dopiero ukazuje się prawda ludzkich serc. Niestety, często zachwyt przeradza się w rozczarowanie, a nawet wrogość. „Już dla mnie się nie liczysz, bo nie spełniasz moich oczekiwań i wyobrażeń”. 

 Ale na szczęście są także ludzie, którzy pozostają. W ten sposób dają dowód wiernej miłości. „Jestem z Tobą, dlatego, że jesteś”. „Nie rozumiem Cię, ale nadal chcę być z Tobą i przy Tobie”. Oczekiwania są tutaj na drugim planie. Co więcej, są nawet przeformułowywane. Otwiera się droga do głębszej relacji. Na tym etapie dobre słowa zaczynają autentycznie być  znakiem  miłości. 

Chorzy podążający za Jezusem, nawet jeśli myśleli tylko o swym zdrowiu, nie chcieli czynić nic złego. Po prostu szukali pomocy. Naprawdę groźna jest inna grupa ludzi. Na ich ustach pojawiają się miłe słowa i całe zachowanie jest mocno „ugrzecznione”.  Pułapkę tego zachowania pozwala zdekonspirować  ewangeliczne zdanie odnośnie Jezusa: „Nawet duchy nieczyste na Jego widok padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży” (Mk 3, 11).  Szokujący obrazek. Duchy nieczyste, które padają przed Jezusem i wyznają Jego Boskość. Zewnętrznie rzecz biorąc, chciałoby się powiedzieć: ależ  wzruszający akt adoracji Boga. Jezus jednak nie dał się nabrać  na  to szatańskie zagranie. Dlatego „surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały”. O co chodziło?  

Przede wszystkim akt szatańskiego pokłonu zawierał w sobie perwersję. To była tylko zewnętrzna forma, jedna wielka maska, aby przeprowadzić swój plan  walki z Bogiem. Głęboka nieczystość polegała na posłużeniu się „Bożą Prawdą” do „szatańskiego fałszu i zła”. Duchy nieczyste chciały przed czasem objawić tożsamość Jezusa, że jest Synem  Bożym. Nie wchodząc w szczegóły, taka sytuacja prowadziła do dyskredytacji misji Jezusa. Pod zewnętrznym ukłonem kryło się duchowe kłamstwo. Wyznanie „Ty jesteś Syn Boży” nie było aktem szczerej adoracji, ale podstępnym planem zniszczenia Jezusa. Dlatego Jezus zabronił duchom nieczystym mówienia, że jest obiecanym Mesjaszem.  Z tego epizodu płynie bezcenny wniosek. Bardzo trzeba uważać na „życzliwe pokłony”. 

Ale na szczęście są także ludzie, którzy mówią nam dobre i piękne słowa z jak najbardziej czystym sercem. „Pokłony” wyrażają szczery wzajemny szacunek. Jak to rozpoznać? Przede wszystkim daje się wyczuć naturalność, która emanuje z człowieka. Jest  cały dobry, a nie „zewnętrznie ugrzeczniony”. Następnie szczery człowiek prezentuje postawę posłuszeństwa. Jest to po prostu taka ufna gotowość „posłuchania”, a nie „robienia po swojemu”. Duch nieczysty jest w stanie się pokłonić, ale nie potrafi być szczerze posłuszny. Wreszcie najmocniejszym „dowodem miłości” jest wierne trwanie, nawet za cenę bólu i cierpienia. Nie ma tu pretensji i rozczarowania, ale wierne współcierpienie i głębokie współprzeżywanie. Panie, wypełniaj nasze serca Mądrością i Miłością…

23 stycznia 2014 (Mk 3, 7-12)