Relacje zdrowo ustawione


Dzień ślubu był prawdziwie piękny. Ale potem zaczęło robić się mniej pięknie... Nadopiekuńcza troska matki o swego syna początkowo stanowiła dla młodej mężatki jedynie pewien dyskomfort. Stopniowo jednak  niezapowiedziane „akcje mamuśki” zaczęły stawać się doświadczeniem wykańczającym psychicznie. Ale przy „alpejskich szczytach” cierpliwości chora miłość do syna u teściowej nie była największym bólem. Najboleśniejsze było postępowanie męża. Zachowywał się jak małe dziecko, które „grzecznie” we wszystkim słucha się swej mamusi. W różnych mniejszych i większych decyzjach, zdanie matki okazywało się decydujące i ważniejsze od poglądu żony, która została odstawiona na boczny tor, otrzymując tabliczkę z numerem „druga”. Przy takiej konstelacji jedność małżeńska stała się pojęciem fikcyjnym. Wiara w sakrament dała siły do wytrwania, ale brak zdecydowanych działań na początku, zdrowo porządkujących wszystkie relacje, doprowadził do wytworzenia się trwałej sytuacji toksycznej w małżeństwie i w rodzinie.

 Oczywiście, co do istoty, sprawy  przybierają podobny kształt, gdy mężatka, będąc już dorosłą kobietą, zachowuje się nadal wobec swej matki jak małe dziecko, wyprowadzając tym z równowagi swego męża. 

             Dlatego młodzi małżonkowie-nie-samobójcy  najsensowniej robią, jeśli od samego początku ewangelicznie ustawiają swe relacje. Pępowina powinna być przecięta! Głównym kluczem jest tutaj fundamentalna zasada „priorytetu jedności małżeńskiej”. Mąż stanowi jedno ciało z żoną, żona  z mężem; a nie ze swymi rodzicami. Z chwilą małżeństwa, następuje wejście w nową, własną rodzinę, i opuszcza się dotychczasowy dom rodzinny. Właściwie zasada „opuszczenia” ma znacznie szerszy zakres. Podobnie rzecz wygląda w przypadku  osoby podejmującej życie duchowne lub konsekrowane. Co więcej, nawet osoba nadal żyjąca samotnie, powinna przeciąć pępowinę i prowadzić autonomiczne życie dorosłego człowieka.  

             Najlepszy przykład zdrowego ustawienia relacji daje nam sam Jezus Chrystus. W Ewangelii znajdujemy genialny opis Jego postawy po opuszczeniu domu rodzinnego, i wejściu w etap samodzielnego życia(Mk 3, 31-35). Otóż pewnego razu, gdy nauczał, „nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać”.  Reakcja Mistrza, dla wszystkich mami-synków i mami-córeczek oraz dla ludzi pseudo-dewocyjnych, to prawdziwy szok. Otóż, przede wszystkim,  Jezus nie zareagował infantylnie na zasadzie: „Mamusiu, już biegnę”. Nic z tych rzeczy! Co więcej, po słowach z tłumu „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie”, pozostając na miejscu, zdecydowanie wskazał na ludzi siedzących dokoła Niego i odrzekł: „oto moja matka i moi bracia”. 

Jezus oczywiście nie okazał braku szacunku dla swej Matki, ale wyraźnie unaocznił Jej, że po wyjściu z domu rodzinnego, teraz ma już nową rodzinę.  Jest to rodzina tych, którym obecnie służy Słowem. Odpowiednikiem tego będzie dla małżonków zakładana przez nich nowa rodzina; dla księdza wierni z parafii; dla zakonnika i zakonnicy, wspólnota zakonna. Jezus prezentuje postawę dojrzałego mężczyzny, który ma zdrową relację ze swą matką. Zachowując pełną  szacunku relację synowską, zarazem podejmuje własne autonomiczne  życie, stawiając na pierwszym miejscu Wolę Bożą.  Nie zawahał się nawet udzielić w pewien sposób szorstkiej odpowiedzi, aby dla Matki i krewnych sprawy były prawidłowo ustawione. „Bo kto pełni wolę Bożą, ten mi jest bratem, siostrą i matką”.  

W ten sposób Maryja  mogła głębiej odkryć aktualny sens swego macierzyństwa: przestała być „matką z dzieckiem w domu”, stając się „matką dziecka, które wyszło już z domu”. Dochodzimy do niesamowitego odkrycia. Jezus swą postawą Mądrej Miłości zachował właściwą relację pierwszoplanowej troski o „aktualny swój dom”, wedle woli Ojca; zarazem pomógł Maryi w zrozumieniu macierzyństwa wedle Woli Bożej, na kolejnym etapie, wobec dorosłego już dziecka. Idąc Jezusową drogą, wypełniamy Wolę Bożą i prawdziwie obdarzamy wszystkich zdrową miłością…

28 stycznia 2014 (Mk 3, 31-35)