Skarb samotnej modlitwy


Bóg mieszka w człowieku. Czyniąc dobro człowiekowi, jednocześnie spotykamy się z Bogiem. Wielką wartość ma modlitwa wspólnotowa. Eucharystia jest szczytem takiej wspólnej modlitwy. Ale w tym doświadczeniu Boga poprzez fizyczną obecność człowieka istnieje subtelne niebezpieczeństwo. Prawdę mówiąc, jest to wielkie niebezpieczeństwo. Jakie?

Otóż po grzechu pierworodnym funkcjonuje niestety duchowe prawo równi pochyłej. Znaczy to, że człowiek spontanicznie odchodzi od Stworzyciela, zatrzymując się coraz bardziej jedynie na poziomie stworzenia. W tym kontekście ograniczenie się jedynie do wspólnotowych modlitw i czynów prowadzi do stanu, że realnym celem i motywem staje się coraz bardziej jedynie człowiek. Bóg odchodzi na dalszy plan. Jest to bardzo subtelna pułapka. Człowiek bowiem myśli, że pogłębia relację z Bogiem, a tak naprawdę ta relacja ulega spłyceniu i osłabieniu. Jedna z błędnych interpretacji Soboru Watykańskiego polegała na swoistej absolutyzacji ludzkiej wspólnoty. Niektórzy „postępowi chrześcijanie” tak bardzo zwrócili się do ludzi, że aż odwrócili swe serca od Boga. Na początku wyglądało to nawet fascynująco,  takie społeczne zaangażowanie w imię Bożej miłości. Ale z czasem okazało się, że w tym wszystkim nie ma Boga. Pozostawała jedynie czysto ludzka działalność religijno-społeczna. Pustka nie przyciąga, ale powoduje znudzenie i w konsekwencji odpycha. Dlatego wiele osób zaczęło szukać Boga w innych religiach.

Jezus daje świetny przykład, jak uniknąć tej pułapki „ludzkiego rozwadniania” Bożej obecności. W jednym z ewangelicznych epizodów, po dokonaniu cudu rozmnożenia chleba dla tysięcy ludzi i po odprawieniu uczniów, Mistrz „wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić” (Mt 14, 23). To rewelacyjny drogowskaz, który jasno pokazuje bezpieczną drogę. Oprócz aktywności społecznej i modlitwy wspólnotowej, niezbędna jest także konkretna modlitwa indywidualna, w samotności, „na górze”. Chodzi o czas i przestrzeń, gdzie człowiek staje „twarzą w twarz” tylko i wyłącznie z Bogiem. Sprawa jest w pełni klarowna i przejrzysta. Nie ma możliwości iluzji, że „bożym” zostanie nazwane to, co jest jedynie ludzkie.  Sprawa jest jasna: albo człowiek modli się i jest z Bogiem, albo nie modli się i nie jest z Bogiem. Modlitwa w samotności to bezcenne źródło prawdy na temat realności naszej relacji z Bogiem. Jeśli nie ma modlitwy osobistej, wtedy nawet Msza Święta może być tylko czysto socjologicznym elementem tygodniowej aktywności. Warto zauważyć, że wiele osób, które uczestniczą nawet często w Mszy Świętej, po wyjeździe do miejsc, gdzie nie ma praktyk religijnych, przestaje praktykować. Gdyby trwali w rzeczywistej relacji z Bogiem, wtedy w nowym miejscu niezmiennie uczestniczyliby w Mszy św.  

Modlitwa w samotności to bezcenny czas uczenia się bycia z Bogiem. Warto nabierać wprawy w kontemplacji oblicza Chrystusa. Celem takiego wpatrywania się nie jest jedynie zdobywanie coraz większej duchowej głębi. Rzecz dotyka jak najbardziej dosłownie wyzwań codziennego życia. Bez odpowiedniego modlitewnego wyćwiczenia jesteśmy skazani na wpatrywanie się w trudności, które nas spotykają. W sercu powstaje wówczas strach i człowiek zaczyna tonąć w oceanie problemów. Dlatego warto poprzez modlitwę osobistą ćwiczyć zdolność zatrzymywania wzroku na Chrystusie. Wtedy, nawet gdy wokół szaleje życiowa burza, serce pozostaje skoncentrowane na Bogu. Dzięki temu człowiek nie ginie, ale mocą Boga jest w stanie przezwyciężyć nawet największe wyzwania.

Bóg daje powołanie pustelnicze, aby całemu Kościołowi i światu nieustannie przypominać o konieczności trwania przed Bogiem. Pustelnicza samotność i odosobnienie chronią przed ewentualnym złudzeniem bycia z Bogiem. Człowiek może pozostawać pustelnikiem tyko wtedy, gdy szczerze modli się i pozostaje w żywej relacji z Bogiem.   

4 sierpnia 2014 (Mt 14, 22-36)