Miłosierny Pan



Największa dolina grzesznej słabości… może stać się najwyższą górą pięknej świętości. Bóg ma nieskończoną moc, aby upokarzające zło przeobrazić w chwalebne dobro. Jeśli człowiek pokornie uzna swój grzech i zwróci się do Bożego Miłosierdzia, wszystko na pewno skończy się szczęśliwie. Tam gdzie był wcześniej grzech, rozbłyśnie Boża łaska…  

Bóg stworzył człowieka nie po to, aby pastwić się nad jego życiem. Czyż Miłość  może odnajdywać satysfakcję w wymierzaniu karzących cięgów za posiadane braki i słabości? Przecież to byłoby jakieś niewyobrażalne okrucieństwo! Lepiej w ogóle nie istnieć, niż być zabawką w ręku jakiegoś absolutnego okrutnika…  

Prawda jest taka, że zostaliśmy powołani do istnienia przez Stwórcę, aby wołać z przekonaniem: „Lepiej jest żyć, aniżeli nie-żyć”. Jest to zaproszenie do uczestnictwa w Boskiej Miłości i Szczęściu. Ludzkie życie jest swoistą winnicą, której Panem jest Bóg (por. Mt 21, 33-46). W winnicy panuje klimat szczęścia, jeśli Bóg odbiera cześć jako Pan, zaś ludzkie „ja” postrzega siebie jedynie jako „dzierżawcę” Bożej własności. Tak się dzieje, gdy oddajemy Bogu owoce naszego życia w postaci aktów uwielbienia. Im bardziej uwielbiamy Boga, tym pełniej nasycamy się Boskim Dobrem, Prawdą i Pięknem.

Uwielbienie nie utożsamia się jedynie z powierzchownymi emocjami. Sama emocjonalność powoduje jeszcze głębszą koncentrację na sobie, co daje efekt w postaci korkociągu samouwielbienia. Autentyczne uwielbienie jest cierpliwym budowaniem całego życia na „kamieniu węgielnym” Jezusa Chrystusa. Chodzi o integralne połączenie sfery duchowej, psychicznej i cielesnej. Najpewniejszym znakiem uwielbienia Boga jest cichy pokój serca i zewnętrzny uczynek miłosierdzia wobec potrzebującego.

Ewangelia pokazuje, w jaki sposób uznawać Boga jako Pana swojego życia. Niestety, pojawia się potężny problem. Człowiek może zacząć żyć wedle własnych „przykazań”, uważając, że sam wie najlepiej, co dla niego jest dobre. Jest to zgubna droga, gdyż życie ludzkie ma obiektywną strukturę, zapisaną przez Boga w prawie natury i w świątyni sumienia. Fundamentem jest Dekalog. Jeśli człowiek będzie łamał Boże prawa, będzie sam siebie i innych niszczył. Pokusa polega na tym, że początkowo często nie widać zgubnych skutków autodestrukcji, która się dokonuje. Do czasu… Dobrze obrazuje to przypadek konstrukcji budowlanych, które choć były dobrze zaprojektowane, zgodnie z prawami natury, to jednak na skutek błędów w wykonaniu, po pewnym czasie „dumnego stania” popękały lub całkowicie runęły…  

Bóg widząc samobójcze zachowania, daje różne znaki, aby się opamiętać: najczęściej poprzez głos sumienia i głos ludzi, których posyła jako swoich proroków. Wspaniale, gdy człowiek szybko uznaje swój grzech i wraca do Boga, który jako Miłosierny Pan uzdrawia zaistniałe zranienia. Niestety, często głos sumienia jest zagłuszany, wręcz kamienowany i zabijany. To powoduje coraz większą zatwardziałość serca. „Ja”, popadłszy w iluzję bycia Panem, wyrzuca Boga ze swej życiowej winnicy.

Bóg jednak nie rezygnuje. Wszak widzi, że zatwardziałe serce chyli się ku ruinie. Dlatego każdego dnia od nowa ofiarowuje swe Miłosierdzie. Ale uzdrawiająca łaska może zadziałać dopiero wtedy, gdy człowiek dobrowolnie uzna swój grzech i ufnie sam przyjdzie do Zdroju Miłosierdzia.

Gdy nic nie pomaga, jeszcze w ostatniej chwili świadomości człowiek doświadczy niezwykłej szansy nawrócenia, dostrzegając całe swe życie, w obliczu Jezusa. Z tej szansy skorzystał Dobry Łotr. Teoretycznie taka możliwość będzie, ale praktycznie będzie to bardzo trudne. We wnętrzu wykształciły się bowiem przez kolejne lata mechanizmy różnych "zatwardziałości". Nawrócenie będzie wiązało się z koniecznością zakwestionowania przez "pyszne ja" całego swego zakłamanego życia. W rezultacie istnieje bardzo poważne ryzyko, że znów powtórzy się tragedia odrzucenia Jezusa, podobnie jak  na Golgocie. 

Po każdym egoistycznym i pysznym zachowaniu, jak najszybciej zwracajmy się do naszego Miłosiernego Pana. To najlepsza droga, aby teraz i w wieczności mieć w sercu pokój, miłość i szczęście… 

6 marca 2015 (Mt 21, 33-46)