Pustka i Pełnia


Pewna osoba popadła w swoisty rodzaj obsesji. Panicznie boi się, że wyniki badań lekarskich członków rodziny będą negatywne. Ten lęk powoduje głęboki wewnętrzny niepokój. Sytuacja domowa staje się bardzo męcząca. Wciąż padają pesymistyczne stwierdzenia: „Co my zrobimy, jak będą złe wyniki?”. „Będzie poważna choroba!”. Każdy objaw zmęczenia na twarzy lub zwykła czasowa niedyspozycja wywołują paniczne pytania o stan zdrowia. Sytuacja daleko odbiega od zdrowej chrześcijańskiej troski o drugiego człowieka.

W tym przypadku znamienne są pewne fakty. Nic nie dokonuje się samoczynnie. Wszystko ma konkretne przyczyny, które nieraz pozostają ukryte. Otóż wspomniana osoba zaczęła w pewnym momencie życia zamykać się na otoczenie. Wymarzonym stanem było schowanie się i kojący sen w oderwaniu od zewnętrznego świata. W ten proces odejścia od środowiska wpisała się także kwestia obecności we wspólnocie Kościoła. Dawniej wszystko było wedle ogólnie przyjętych  norm. Raptem jednak uczestnictwo w niedzielnej Mszy Świętej stało się poważnym problemem. W bardzo szybkim czasie Msza Święta zupełnie zniknęła z niedzielnego harmonogramu. Świadomość spotkania dużej ilości ludzi w kościele odstraszała i budziła niechęć. Do tego depresyjne zmęczenie obezwładniało. Pójście na Mszę Świętą stało się wyprawą ponad siły. Odejściu od Eucharystii towarzyszyło powolne zaprzestanie wszelkiej modlitwy. W konsekwencji Bóg też znikł z codziennego horyzontu. Nastąpiła radykalna izolacja od Boga i od ludzi. Nie był to żaden świadomy akt negacji lub złowrogiej walki z Bożą Obecnością.  Po prostu, obezwładniająca niemoc przybrała postać potężnej fali, która usuwa i niszczy wszystko, co napotyka po drodze. W ten sposób unicestwione zostały także różne modlitewne praktyki. Bóg został usunięty z życia bez żadnych formalnych deklaracji. Nie był to świadomy i dobrowolny akt odrzucenia Boga.

Moją szczególną uwagę zwróciła specyfika odejścia od ludzi. Zatrzymując się na zewnętrznym opisie sytuacji, można byłoby dostrzec pewne elementy wspólne z pustelniczym odejściem.  Jednakże wewnętrznie zaistniały tu dwie radykalnie odmienne drogi. U wspomnianej osoby odejściu od ludzi zaczęło towarzyszyć odejście od Boga i zanikanie duchowych więzi z otoczeniem. U mnie z kolei wraz z pustelniczym odchodzeniem od świata pojawiło się stopniowo coraz głębsze przylgnięcie do Boga, w poczuciu słabości i niemocy. Msza Święta nabrała jeszcze większego znaczenia i zarazem duchowa więź z ludźmi zaczęła się wzmacniać. Kontrast tych sytuacji pokazuje bardzo mocno realny wpływ Boga na życie. Bóg zewnętrznie pozostaje niewidzialny, ale wewnętrznie niewidzialnie działa.

U wspomnianej osoby konsekwencją odejścia od Boga i od ludzi stała się egzystencjalna pustka. Przejawem tego okazał się obsesyjny lęk o zdrowie najbliższych osób. Obrazuje to jeden z psalmów, który mówi, że gdy nie ma Boga, wtedy człowiek zaczyna odczuwać strach tam, gdzie nie ma czego się bać. To doświadczenie zaczęło wypełniać pustą przestrzeń we wnętrzu. Jeśli człowiek przestaje się karmić Chlebem Życia, wtedy umiera. Z kolei spożywanie Eucharystycznego Chleba wypełnia życiem. Tak tłumaczy sam Jezus Chrystus.

Na drodze pustelniczej doświadczam bardzo mocno znaczenia Bożej obecności. Podjęcie pustelniczego odosobnienia ze względu na Boga jest czymś radykalnie odmiennym od depresyjnego odosobnienia. Pustelnikowi fizyczne odejście od ludzi pomaga w zbliżeniu do Boga. Efektem tego jest duchowe zbliżenie się do ludzi. Oczywiście depresji nie należy postrzegać jako doświadczenia negatywnego moralnie. To stan egzystencjalny, który można przezwyciężyć poprzez żywą relację z Bogiem. Miejmy nadzieję, że wspomniana osoba wróci do pełni sił. Zarazem warto wciąż od nowa przypominać sobie, że Bóg jest źródłem życia, jest rzeczywistym pokarmem. Pustynia bez Boga kończy się śmiercią. Pustynia z Bogiem staje się przestrzenią rozkwitu nowego życia, które prowadzi do pełni Życia… 

23 lipca 2015 (J 15, 1-8)