Wizytówka i śmierć


            To był bardzo ważny dzień na pustelniczej drodze. Wiosna… Już wiele lat temu… Rzeczywistość budziła się do nowego życia. Wiosenne promienie słońca przenikały świeżą zieleń. Ale sprawa nie dotyczyła tylko przyrody. Jeszcze bardziej nowe tchnienie ożywiło moją duszę. Promienie nowego istnienia wniknęły do mojego wnętrza.

Udałem się do warsztatu ślusarskiego. Pożyczyłem potrzebne narzędzia.  Zewnętrznie jedynie czysto mechaniczne zajęcie. Nic szczególnego. Wręcz maleńka banalność. Chciałem rozmontować metalową ochronę, która starannie chroniła  moją wizytówkę obok dzwonka, przy bramie wejściowej w dawnym miejscu zamieszkania. Kilkanaście minut pracy i oto po kilku latach swego istnienia wizytówka zniknęła. Najzwyczajniej w świecie mała karteczka z drukowanymi literami przestała istnieć. Moje imię i nazwisko przestało być dostrzegalne dla ludzkich spojrzeń. Czy to mogło mieć jakiś związek z wiosną?

Zewnętrznie  rzecz biorąc, raczej trudno dopatrzeć  się zależności. Patrząc głębiej, dokonała się wtedy niezwykle ważna rzeczywistość duchowa. Wiosna jest symbolem nowego życia. Zdjęcie wizytówki było symbolicznym wejściem w nowy etap ziemskiej egzystencji. Autentyczna duchowa wiosna. W głębi serca zrezygnowałem z mojego imienia i nazwiska. Swoista śmierć. Nie ukrywam, że bardzo tę chwile przeżyłem. Moją tożsamość o wiele pełniej zaczęło wyrażać określenie: „eremita” lub „pustelnik”.

Oczywiście wszędzie, gdzie wymagają tego formalności urzędowe, nadal posługuję się dotychczasowymi danymi personalnymi. Nigdy bym nie zmienił imienia lub nazwiska. Tu nie chodzi o zmianę tego typu. Rzecz dotyczyła przejścia z jednego do zupełnie innego obszaru przeżywania doczesnego życia. W głębi serca imię i nazwisko zastąpiłem określeniem „eremita”. Nowa tożsamość. Zdjęcie wizytówki wejściowej było przełomowym momentem. Można powiedzieć: symboliczna śmierć starego i narodziny nowego życia. Od tamtego czasu, gdy zostaję nazwany pustelnikiem lub eremitą, czuję bez porównania głębsze poruszenie w duszy niż słysząc swoje imię i nazwisko. Kocham swoje imię. Jestem wdzięczny Rodzicom, że właśnie takie, a nie inne imię otrzymałem. Chodzi jednak o unicestwienie, które jest rezygnacją z tego, co się kocha dla jeszcze większej Miłości Absolutnej. Wiele osób nie ma wizytówek wejściowych. Ja taką miałem ze względu na prowadzoną aktywność akademicką i duszpasterską.  Ale owego dnia przestała istnieć. Zewnętrznie wyglądało to podobnie do przypadku, gdy ktoś od początku nic nie zakłada. Wewnętrznie to było jednak zdecydowanie coś odmiennego.  Powstała pustka była znakiem Pełni. Wejście na drogę, której konkretnym wyzwaniem stał się motyw życia ukrytego w Bogu. Wielkie światło duchowe przyniosły mi słowa św. Pawła, które stały się mottem mojego życia pustelniczego: „Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3).

Św. Bruno Kartuz jest moim głównym patronem. Odczuwam wielką duchową bliskość z uczniami św. Brunona z Zakonu Kartuzów. Gdy mnisi kartuscy publikują książki, to nigdy nie umieszczają swego imienia i nazwiska. Na okładce pojawia się obok tytułu jedynie określenie: „Mnich kartuski”. To pustelnicze i monastyczne ukrycie można pięknie dostrzec także na cmentarzu kartuskim.  Wielka prostota. Widać jedynie zwykłe małe czarne krzyże. Nic więcej. Żadnych tabliczek z imieniem i nazwiskiem. Żadnych informacji o latach życia lub o innych faktach. Bóg wszystko wie. Pragnę, aby na moim grobie był także tylko i wyłącznie prosty czarny krzyż, podobny do tego, jaki jest umieszczony w Kaplicy św. Brunona w Eremie. Nic więcej. Bez jakiejkolwiek tabliczki z imieniem i nazwiskiem. Kawałek ziemi, ewentualnie porośniętej trawą, z wstawionym krzyżem. Zdecydowanie wystarczy.

Boże, dziękuje Ci za ten symboliczny dzień, gdy zdjąłem wizytówkę z moim imieniem i nazwiskiem. Umarłem… Aby dalej żyć jako pustelnik… Dziękuję Ci Panie za pustelniczą drogę, którą przebyłem od tamtego dnia do dzisiaj. Panie, prowadź dalej do absolutnie nowego życia w Wieczności… 

25 lipca 2015 (Mt 20, 20-28)