Spojrzałem na roślinę. Skojarzyłem jej zieleń z
zielonym światłem. Początkowo nic szczególnego. Chwilę potem jednak jak
strumień światła moje wnętrze wypełniła myśl odnośnie słów, które Jezus
wypowiedział na Krzyżu. Przedziwny błysk świadomości…
W sumie dziesiątki razy spotykałem się już
z tym zdaniem w Ewangelii. Ale teraz wobec dostrzeżonej zieleni, skojarzonej z
zielonym światłem, nastąpiło niejako spłynięcie Jezusowego wołania z umysłu do
serca. Pełne dramatyzmu wołanie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mk
15, 34). To niezwykłe słowa w ustach Jezusa. Jakże mocne świadectwo, że
jest On nie tylko Bogiem, ale i pełnym Człowiekiem. We wszystkim podobny,
oprócz grzechu. Kiedyś słyszałem, jak ktoś uznał te słowa jako przejaw zwątpienia,
które dało o sobie znać w przeżywanych męczarniach. Jakby niewiara, wręcz
podważenie prawdy o wiernej Bożej obecności w chwilach pełnych tragicznego bólu
i cierpienia.
Wołanie Chrystusowe, przeniknięte zielonym
kolorem, zrodziło we mnie głębokie wewnętrzne przekonanie. Jakie? Mogę
absolutnie do końca wyrażać to, co stanowi ból mojej duszy i ciała. Nic nie
muszę ukrywać. Wszak we wnętrzu gromadzą się wielorakie uczucia, emocje i
przeżycia. Wówczas może zrodzić się błędny obraz dobrej modlitwy. Jaki?
Mianowicie modlitwa, w której pojawiają się jedynie okrągłe słowa. Swoista
ucieczka przed tym, co mogłoby mieć posmak niewiary lub buntu. Przekonanie, że
wobec Boga pewnych rzeczy nie wypada mówić. Co sobie pomyśli? Jak mnie
potraktuje?
Gdy człowiek ulega takim przekonaniom, wówczas w
modlitwę zaczyna wkradać się poważne zafałszowanie. Na zewnątrz gładkie słowa,
a wewnątrz narastające napięcie, szukające potem ujścia gdzieś poza Bogiem.
Taka sztuczna modlitwa, to niewielka pomoc, a nawet samozniszczenie.
Niewypowiedziany ból niczym trucizna zaczyna bowiem rozchodzić się po całym
organizmie. Kolejne obszary życia stają się strefą skażoną. Tak! Jezus zachwyca
mnie swym człowieczeństwem ujawniającym się do granic możliwości. Jezus
odczuwał po ludzku, że Boga nie ma, i to konkretnie wypowiedział. Doznawał
przeogromnej udręki, którą spontanicznie wyraził. Wobec takiej rzeczywistości
wydarzenia na Krzyżu, skojarzenie z zielonym światłem nabiera wielkiego sensu
metaforycznego.
Otóż Jezus daje nam zielone światło, abyśmy
przed Bogiem wypowiadali dokładnie wszystko. Nie ma żadnych ograniczeń.
Włącznie z wyrażeniem w słowach bolesnego odczucia nieobecności Boga. Na
modlitwie nie muszę stać na baczność. To nie jest czas na wyrażanie martwych i
sztucznych formuł. Klucz jest bardzo prosty. Otrzymuję od Jezusa zielone
światło do szczerego wyrażania w słowach odczuwanego wewnętrznie świata
przeżyć. Sposób ekspresji może być różny. Milczenie, własne słowa, psalmy,
tradycyjne modlitwy. Zawsze jednak modlitwa jest zaproszeniem do wyrażenia
swego życia. Nic nie muszę ukrywać. Wszystko mogę odsłonić. Dzięki temu dokona
się zbawienne uwolnienie.
Jezus, przeniknięty wszechpotężnym bólem
opuszczenia, niejako wydobył go z siebie i przedłożył Bogu Ojcu. Jedno zdanie,
a zarazem treść nasycona potężnym ładunkiem absolutnej szczerości. Słowa stały
się prawdziwie obrazem serca. Słowo przyjęło w siebie doświadczaną mękę, która
z kolei została wchłonięta przez Boga Ojca. Jezus zachował w ten sposób
dogłębnie najwyższą miłość. Trzeba podkreślić, że na Krzyżu nie rozległ się
krzyk, będący odrzuceniem Boga. To było wołanie jak najbardziej wyrażające
przyjęcie Boga. Warto doprecyzować, że Jezus wypowiedział pierwszy werset z
Psalmu 22. Psalm ten w swej najgłębszej wymowie jest wyrazem cierpienia
przenikniętego nadzieją przyszłego zwycięstwa. Tak więc słowa „Boże mój…” nie
są znakiem beznadziei, ale Boskiej Nadziei.
Można powiedzieć, że kocham Boga prawdziwie
tylko wtedy, gdy szczerze na modlitwie wszystko wypowiadam. Następnie zaś
wszystko ufnie powierzam Bożemu Miłosierdziu.
Zielone światło pozwala iść lub jechać dalej.
Boże, bądź uwielbiony za to, że dajesz zielone światło, które pozwala mówić
Tobie o wszystkim. Można kontynuować życie z nową świętą mocą…
6 lipca 2015 (Mt 9, 18-26)