Ból uzdrowiony


 Ból ciała lub duszy, a nawet wszystko razem. Nieraz przypomina tylko uciążliwą mgiełkę, ale może też być jak burza z piorunami, która przeszywa przestrzeń ciała i duszy. Nadzieja śmierci jawi się wtedy jak kropla wody dla spragnionego. Jeden z filozofów Epikur nieustannie bardzo mocno odczuwał ból. Dlatego chwile przyjemnego wytchnienia uznał za największe dobrodziejstwo dla człowieka. Ale czy miał rację głosząc najwyższą wartość doczesnych chwil błogostanu?  

           Gdy człowiek nieustannie cierpi, zwyczajne chwile, gdy nic nie boli, mogą rzeczywiście stać się szczytem marzeń. Gdy już wytrzymać nie można, pojawia się nadzieja na uzdrowienie. W Ewangelii spotykamy kobietę, która od dwunastu lat cierpiała na krwotok. Długie lata wizyt u lekarzy i żadnej poprawy. Dlatego zapragnęła przynajmniej dotknąć się płaszcza Jezusa, aby doświadczyć uzdrawiającej mocy. Wiara przyniosła upragniony owoc. Dolegliwość ustąpiła. Podobnie w przypadku dwunastoletniej dziewczynki. Umierała. Jej zrozpaczony ojciec prosił Jezusa o pomoc w ocaleniu młodego życia. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Ale także tym razem Jezus pokonał śmiertelną chorobę.

          W tych epizodach można zachwycić się uzdrawiającą mocą Jezusa. Pragnienie, aby także współcześnie było jak najwięcej tego typu uzdrowień fizycznych. Taka interpretacja jest jednak bardzo powierzchowna. Zdrowie i brak bólu nie są najwyższą wartością. Gdy człowiek doświadcza ciężaru bólu, można oczywiście prosić o jego ustanie lub przynajmniej zmniejszenie, ale nie jest to najważniejsza intencja. Moc Jezusa ujawniająca się przy fizycznym uzdrowieniu wskazuje na jeszcze głębszy wymiar mocy. To moc zdolna przezwyciężyć śmierć. Jezus wypowiada słowa: „Nie bój się, wierz tylko”. Uzdrowienie z fizycznego bólu nie uwalnia od największego bólu istnienia. Chcieć być zdrowym za wszelką cenę, to powierzchowna iluzja. To zniewala. Najważniejsze jest uzdrowienie z choroby śmierci. Brak bólu doczesnego jest wartością względną. Dobrze być zdrowym. Wspaniale nie odczuwać bólu, ale wewnętrzna wolność polega na tym, że dopuszczam istnienie tych dwóch możliwości. Jestem zdrowy, to dobrze. Jestem chory, to drugie dobrze. Zarówno zdrowie jak i chorobę traktuję jako przygotowanie do momentu śmieci. Nie boję się śmierci, bo Jezus Chrystus ma moc ją zwyciężyć. Jezusowa moc doczesnego uzdrowienia wskazuje na Jego moc absolutnego uzdrowienia. Jeśli człowiek naprawdę żyje, to życie w tym świecie jest pasmem bólów. Żyć to boli. Świetnie wyraża to jeden z tytułów filmowych: „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”. Ta choroba wciąż z różną intensywnością daje o sobie znać. Uzdrowienie z jakiejś choroby i ustanie bólu nie zmienia tego, co najważniejsze. Wciąż trzeba żyć… Co z tego wynika?

         Zwyciężenie bólu ciała lub duszy w najgłębszym sensie nie utożsamia się z jego unicestwieniem. Taki brak bólu wcale nie jest celem ostatecznym. Wtedy bowiem stajemy się jego zakładnikiem. Autentyczne zwycięstwo polega na zaakceptowaniu bólu. To znaczy robię to, co mogę, aby znikł. Idę do lekarza, mówię o tym Bogu w modlitwie, ale potem przyjmuję to, co zaistnieje. Można żyć z bólem lub bez bólu. To tylko dwie drogi, które wiodą do tego samego celu. To rodzi  wewnętrzny pokój. W sumie najgłębiej nie chodzi o to, czy ból pozostanie czy zniknie. Kwestią kluczową jest, czy zgodzę się na ból, czy też zbuntuję się. Najgłębsze uzdrowienie nie polega na uwolnieniu z danego bólu. Autentyczne uzdrowienie to pokochanie swojego życiowego bólu. Wtedy czy on jest, czy go nie ma, przestaje być najważniejsze.

        Trzeba jeszcze podkreślić! Pragnienie, aby bólu w ogóle nie było, jest czymś jak najbardziej właściwym. To świetna intuicja! Ale nie można jej zamknąć w doczesności. Ta intuicja odnosi się do całokształtu życia doczesnego jako bólu. Dotyczy wieczności. Po śmierci mamy szansę doświadczyć absolutnie największego uzdrowienia. Jezus Chrystus ma moc uzdrowić na wieki z wszelkiego bólu ciała i duszy.          

5 lutego 2013 (Mk 5, 21-43)