Pragnienie szczęścia


Człowiek jest nienasyconym pragnieniem szczęścia. Stąd płynie współczesna pogoń za przyjemnością i rozkoszą. Chęć, aby jak najszybciej uzyskać to, czego  nie tylko ciało, ale i całe wnętrze się domaga. Jednakże szukając szczęścia o własnych siłach, znajdziemy nieszczęście… Dlaczego tak się dzieje? 

Przede wszystkim nie można utożsamiać szczęścia z rozkoszą. Szczęście jest pewnym trwałym stanem duchowym. Rozkosz jest doświadczeniem chwili. Przemija jak cudny powiew ciepło muskającego wiatru. Szukając rozkoszy, zaczynamy biec za tym trudno uchwytnym muśnięciem. Nawet jak się nam uda nieco tego powabu doświadczyć i tak zaraz umknie. Nie pozostaje nic innego, jak dalej kontynuować pogoń za wiatrem. Pragnienie zaś, zamiast zmniejszać się, narasta coraz bardziej… 

Opis ten nie dotyczy tylko rozkoszy, jako uwieńczenia zmysłowej przyjemności. Podobnie sprawy wyglądają nawet w sferze duchowej. Wielkim błędem jest szukać w życiu za wszelką cenę szczęścia. To prościutka droga do tego, aby stać się nieszczęśliwym. Dążąc bowiem do szczęścia, zaczynam traktować drugiego człowieka jako środek do celu. Nawet najbardziej szczytny cel nie zmienia zaś faktu, że z drugiego robię tylko narzędzie potrzebne do realizacji własnego projektu. Tak rozpada się część związków. Koronnym argumentem jest „prawo do szczęścia”. Gdy drugi mi tego nie daje, to zmieniam go na inny „egzemplarz potencjalnie bardziej szczęściodajny”. Ta zasada obowiązuje nawet w odniesieniu do Boga. Nie jest przecież rzadkością fakt, że „smutnemu Bogu” dziękujemy, robiąc miejsce dla „radosnego bożka”.  

Czy zaprezentowany tok myślenia jest przejawem życiowego pesymizmu? Czy włożyć pomiędzy bajki opowieść o szczęściu, którego nie możemy zyskać? Żadną miarą! Wręcz przeciwnie. Chodzi jednak o to, że szczęście jest możliwe tylko jako „produkt uboczny”. W życiu nie powinno szukać się szczęścia, ale miłości. Otóż to! Jeśli serce wypełnia miłość, to naturalną konsekwencją takiego stanu jest doświadczenie szczęścia i radości. Szukając szczęścia, skazuję się na egoistyczną samotność, tracę miłość i w rezultacie staję się nieszczęśliwy. Szukając miłości, otwieram się na obecność osoby, zyskuję miłość, która czyni mnie szczęśliwym. Jezus bardzo wyraźnie pokazuje tę właściwą logikę przechodzenia od miłości do radości. Po pełnym zaangażowania nawoływaniu do miłości, stwierdza: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”. (J 15, 11)

W tym świetle, pięknie, jeśli w zgodzie z przykazaniami człowiek może przeżywać rozkosz, która jest zapowiedzią Wiecznego rozkoszowania się. Trzeba jednak pamiętać, aby nie szukać rozkoszy, lecz miłości. Gdy mąż z żoną autentycznie się miłują i w czasie zjednoczenia seksualnego przeżywają Boską rozkosz, to oczywiście wspaniale. Niech ta rozkosz z miłości będzie jak największa!
            Aby te prawdy się sprawdzały, niezbędne jest jeszcze właściwe rozumienie miłości. Temat rzeka. Ale warto przynajmniej fundamentalnie rozróżnić miłość eros i miłość agape. Pierwsza dąży do posiadania kogoś, kto by mnie kochał. Miłość taka ma swą wartość, ale nie pozwoli na uzyskanie optymalnego szczęścia. 

Staje się to możliwe dopiero w przypadku miłości agape. Jest to miłość ofiarna, obdarzająca, która nie oczekuje zapłaty na ziemi. Miłować oznacza umierać dla kochanej osoby. Do takiej miłości odwołuje się Jezus, gdy zaprasza: „Wytrwajcie w miłości mojej” (J 15, 9). Nawiązując do oryginału greckiego, trwanie wskazuje tu przede wszystkim na „zamieszkiwanie”, „przebywanie”. Nie tak chodzi o własny wysiłek trwania, jak o pozostawanie w obszarze oddziaływania Jezusowej Miłości. Człowiek zostanie nasycony, gdy będzie trwał w miłości Jezusa Chrystusa. 

Nie szukajmy przyjemności i szczęścia, ale konkretnej wody Chrystusowej Miłości. Pijąc , doświadczymy zaspokojenia i szczęścia.

2 maja 2013 (J 15, 9-11)