Pewien człowiek stanął przed sądem oskarżony o
bardzo poważne przestępstwa. Po wielu przesłuchaniach i wnikliwych analizach
zgromadzonego materiału dowodowego, wkrótce proces sądowy miał się
zakończyć. Ostatecznie, wyrok jednak nie zapadł, gdyż oskarżony zmarł w
okolicznościach do końca niewyjaśnionych. Po tym fakcie, pewien przedstawiciel
sądu wyraził głęboki żal, że przestępcy udało się uniknąć sprawiedliwości.
To stwierdzenie „uniknął sprawiedliwości”
zainspirowało mnie do głębszej refleksji. Postawiona teza sprawiała bowiem
wrażenie, jak gdyby sąd doczesny był jedynym wymiarem sprawiedliwości. W takiej
sytuacji dokonałaby się rzeczywiście wielka niesprawiedliwość. Człowiek, który
na podstawie zgromadzonych dowodów najprawdopodobniej był inicjatorem śmierci i
cierpień wielu ludzi, odchodzi z tego świata, nie otrzymując żadnego skazującego
wyroku.
Takie rozumowanie byłoby jednak pozbawione
słuszności. Człowiek czyniłby siebie ostatecznym sędzią drugiego człowieka. Sąd
doczesny ma oczywiście duży sens, ale jest tylko pewną doraźną formą
wymierzenia sprawiedliwości. Stanowi niejako ludzką próbę określenia tego, co
dobre i złe „na teraz”. Ale nie na tym kończy się ocena wartości danego
ludzkiego istnienia. Jak pokazuje wiele procesów sądowych, często niestety
zapadają niesprawiedliwe wyroki. Jednocześnie sędzia ludzki nie ma prawa uważać
siebie za ostatecznego sędziego ludzkiego losu.
W ten sposób dochodzimy do sedna sprawy. Sąd
ludzki jest tylko swoistym przygotowaniem do Wiecznego Sądu, który zostanie
dokonany przez samego Boga. Jak mówi święty Paweł, wszyscy staniemy przed
Trybunałem Chrystusa. Sam Jezus Chrystus zaś stwierdza: „Tak będzie przy końcu
świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec
rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 13, 49n.).
W świetle tych przejmujących słów samego
Zbawiciela nie ma powodu do stwierdzeń, że wspomniany oskarżony uszedł
sprawiedliwości. Można byłoby tak powiedzieć odnośnie doraźnej sytuacji, gdyby
ów człowiek zbiegł z więzienia lub został wydany wyrok urągający ludzkiemu
wyczuciu sprawiedliwości. Jeżeli jednak nastąpiła śmierć, to zaszła sytuacja
dokładnie odwrotna. To nie jest moment ucieczki przed sprawiedliwością. To
chwila stanięcia przed doskonałą sprawiedliwością. Tutaj bez żadnych
wątpliwości zapadnie idealnie doskonały wyrok. Sędzia żałujący, że nie wydał wyroku,
stawiałby się na miejscu Boga. To byłaby swoista żądza władzy nad drugim
człowiekiem poprzez osądzenie go.
Wobec zaistniałej śmierci chrześcijańska postawa
polega na ufnym pokoju serca, że sam Bóg „przejął sprawę w swoje ręce”. To daje
pełną gwarancję, że zapadnie absolutnie słuszny wyrok. Jednocześnie nawet
największemu zbrodniarzowi trzeba życzyć, aby doświadczył Bożego Miłosierdzia.
Jezus w jednym z objawień siostrze Faustynie powiedział, że najpierw przychodzi
jako Bóg Miłosierny, a potem jako Sędzia sprawiedliwy. Znaczy to, że największy
nawet grzesznik ma szansę na doświadczenie Bożego Miłosierdzia. Do tego
potrzeba jednak wcześniejszego upokorzenia się i uznania każdego popełnionego
grzechu. Gdy to się nie dokona, wtedy ujawni się bolesny osąd Wiecznej
Sprawiedliwości.
Cała opisana tu sprawa uświadomiła mi z nową
mocą prawdę, że umrę i stanę przed Bogiem na Sądzie ostatecznym. Nie mogę o tym
zapomnieć; a właściwie powinienem mieć tę perspektywę nieustannie w sercu.
Każdy mój doczesny czyn, a nawet myśl, staną się jawne w obliczu Bożej
wszechwiedzy. Przed niczym nie zdołam uciec. Czuję się wewnętrznie zmotywowany,
aby żyć ze świadomością tego ostatecznego wyroku. Nie znaczy to, że należy
postrzegać życie jako zdążanie na spotkanie z Okrutnym Sędzią. Byłaby to błędna
postawa! Przede wszystkim, Bóg pragnie wyjść na spotkanie każdego człowieka
jako Nieskończone Miłosierdzie. Ale kto odrzuci Boga Miłosiernego, doświadczy
Boga Sprawiedliwego…
31 lipca 2014 (Mt 13, 47-53)