Szlachetność serca


             Być człowiekiem o sercu szlachetnym… Oto cel, do którego warto nieustannie zdążać. Ale samo dobre pragnienie nie wystarczy. Potrzebne jest także właściwe rozumienie tego, co tak naprawdę znaczy być „człowiekiem z klasą”. Istnieją dwa smutne nieporozumienia, które są mocnym zaprzeczeniem duchowej szlachetności.

Pierwsze dotyczy zachowań, gdzie dominuje osądzanie. Potępiający myśli, że piętnując sprawcę zła, wykazuje swą moralną czystość. Ale takie przekonanie jest jedną wielką iluzją dobroci. Nie ma tu bowiem „miłosiernego podnoszenia”, ale prym wiedzie „dołujące dobijanie”. Grzesznik jest tylko pretekstem do zademonstrowania swej wyższości. Komunikat: „Jesteś bezwartościowy” świeci, niczym światła jakiejś nachalnej reklamy neonowej.

Drugie negatywne zachowanie charakteryzuje się jednoczesnym istnieniem dwóch przeciwstawnych reakcji, które tak naprawdę na różny sposób odsłaniają to samo. Otóż z jednej strony niektórzy wychwalani są jako „wcielenie ideału”.  Zarazem z drugiej strony pojawia się lekceważenie, a nawet pogarda wobec innych osób. Zachwyt „jednym” i jednocześnie pogarda wobec „drugiego”, to tak naprawdę dwie formy zakamuflowanej demonstracji siebie jako ideału. Wiele tu nieczystości. Zachwyt człowiekiem jest czysty tylko wtedy, gdy jest to forma uwielbienia Boga i nikt nie jest pogardzany. Co więcej, w przypadku czyjejś słabości  intensywnie powinna ujawnić się empatia, współczucie i szczera chęć pokornego wsparcia.

Tak oto dochodzimy  do właściwego rozumienia tego, co znaczy być człowiekiem szlachetnym. Specyfiką  osoby „z wielką klasą” jest zdolność wyzwalania i rozbudzania nadziei. Jest to sztuka wyrażania komunikatu: „Wierzę w ciebie!”. Wówczas w sercu słuchacza zamiast uczucia bezwartościowości rozpala się płomień wiary: „Mogę być kimś wartościowym”. W sensie praktycznym chodzi o to, aby nie „deptać chorego”, lecz przynosić go na „noszach” do Jezusa. Świetny przykład takiego zachowania dają w Ewangelii ludzie, którzy na noszach przynieśli do Jezusa sparaliżowanego człowieka (por. Łk 5, 17-26). Aby uchwycić „mocny sens” tego epizodu, trzeba podkreślić pewien aspekt ówczesnej mentalności i świadomości antropologicznej.

Otóż człowiek był postrzegany integralnie, jako ścisła jedność duszy i ciała. Wynikały z tego bardzo poważne konsekwencje. Jeśli ktoś chorował, zwłaszcza na poważną chorobę, było to interpretowane jako ewidentny przejaw grzechu. Skoro ciało jest chore, to znaczy, że także i dusza. Przyniesienie paralityka do Jezusa, aby go uzdrowił, było pięknym świadectwem niepotępiania, lecz wspierania grzesznika. Do tej jedności duchowo-cielesnej odwołał się także Jezus w rozmowie z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami. Bardzo ważne, że pierwszym gestem wobec paralityka nie było uzdrowienie fizyczne, lecz przebaczenie grzechów: „Człowieku odpuszczają ci się twoje grzechy”. Stwierdzenie to zostało odebrane przez uczonych w Piśmie jako karygodne bluźnierstwo. Wszak tylko Bóg może odpuszczać grzechy. W tym względzie mieli pełną rację. Ale błądzili w tym, że nie chcieli uznać bóstwa Jezusa. Widząc opór, Jezus dokonał znaku uzdrowienia i zmobilizował do głębszej refleksji. Skoro pomiędzy ciałem i duszą jest jedność, a ciało zostało uzdrowione, to znaczy że także dusza odzyskała zdrowie. A najgłębszym wyrazem jej uzdrowienia jest odpuszczenie grzechów. W ten sposób Jezus wykazał, że skoro usunął chorobę paraliżu, to także unicestwił istniejący dotąd grzech. Taką władzę ma tylko Bóg. Czyli jest On Bogiem.

Chrześcijanin wierzy, że Jezus jest nie tylko człowiekiem, ale także Bogiem. Chrześcijanin o sercu szlachetnym przede wszystkim uwielbia Boga i zarazem uniża przed Nim swe „ja”. Dzięki temu jego życie staje się jak rzeczne koryto, które jest napełniane wodą Bożych łask.  Owocem tego Jezusowego uświęcającego strumienia jest szacunek wobec każdego człowieka jako dziecka Bożego, a różnica polega jedynie na odmiennych formach jego wyrażania, adekwatnie do czyjegoś zachowania i sytuacji.

Nigdy nikogo nie dołujmy, ale zawsze pomagajmy wstać lub jeszcze sprawniej iść. Kto ten cel realizuje, ten coraz bardziej staje się uczniem Chrystusa, szlachetnym chrześcijaninem, człowiekiem z klasą…    

7 grudnia 2015 (Łk 5, 17-26)

Realizm wiary


Wiara chrześcijańska nie jest odrealnioną ideologią. Zestawy abstrakcyjnych idei, które kolidują z Dekalogiem, mogą pięknie się prezentować, ale są to wyobrażenia oderwane od rzeczywistości. Efektem finalnym wdrażania w życie takich pomysłów jest zło, zamiast spodziewanego dobra. Najbardziej niebezpieczną chorobą nie jest słabość ciała, ale niewłaściwe myślenie. Wtedy dobra intencja zamiast pomagać, staje się poważnym utrudnieniem. Człowiek bowiem sądzi na podstawie przekonania „chcę dobrze”, że podąża dobrą drogą. Jednak prawda jest taka, że pod przykrywką dobrych celów podejmowane są szkodliwe czy wręcz złe czyny.

Chrześcijanin wierzy w Boga, który działa konkretnie w czasie i przestrzeni. Nigdy nie jesteśmy zanurzeni w pustce, ale nieustannie przenikają nas promienie Bożej łaski. Nie musimy rozumieć sensu tego, czego w życiu doświadczamy. Najważniejsze jest to, że każde zdarzenie i wydarzenie wpisane jest w logikę Bożych planów. Bóg jest Stwórcą wszystkiego. Dlatego Jego myśli  są zawsze zgodne z rzeczywistością. Im bardziej poddamy się ich oddziaływaniu, tym pełniej staniemy się autentycznymi budowniczymi dobra.

Warto wskazać  na trzy wymiary naszej egzystencji, gdzie słowo Boże ma moc realnie przeobrażać. Najpierw jest to relacja z samym sobą. Gdy nie jesteśmy w stanie nawiązać łączności z własnym wnętrzem, wtedy ciśnie nas odśrodkowa pustka i zewnętrzne aktywności nie dają pełni pokoju. Następnie chodzi o relację z drugim człowiekiem. Każdy żyje w pewnym niepowtarzalnym świecie. Jeśli siebie uznamy za absolutny punkt odniesienia, wtedy nigdy nie otworzymy się na odmienność. Efektem tego są dwa monologi. Wreszcie trzeci wymiar dotyczy relacji z Bogiem. Ogromne wyzwanie polega na tym, aby zwracać się do Kogoś, kto często sprawia wrażenie wielkiego nieobecnego. Często tryumfy święci deizm, który uznaje teoretycznie istnienie Boga, ale w praktyce działań zupełnie nie bierze Go pod uwagę. Tragedią są wielorakie „skomplikowane krzywizny”, które uniemożliwiają przyjmowanie prostoty Bożej obecności i miłości.

           Dlatego Bóg poprzez swoich proroków kieruje do nas wyraziste zaproszenie: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego; każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech staną się prostymi, a wyboiste drogami gładkimi” (por. Łk 3, 1-6).

           Są to słowa proroka Izajasza, które z wielką mocą zostały podjęte przez Jana Chrzciciela. Głosił on nad Jordanem chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. Problemem nie jest brak Bożej dobroci, ale ludzki opór, który poprzez grzech tę dobroć odrzuca. Grzech wyraża się w tym, że czegoś jest za mało („dolina”) lub za dużo („góra i pagórek”). Szatan zawsze kusi „po krańcach”, nakłaniając do niedomiaru lub do nadmiaru.  Ciekawy jest także wątek z drogami, które z wyboistych powinny stać się gładkimi. Otóż w starożytności istniały przy świątyniach pogańskich drogi, które były bardzo dobrze utrzymane, aby unaocznić doskonałość danego bóstwa. Prawdziwy Bóg tym bardziej godzien jest „gładkich i prostych” dróg.

            Jan Chrzciciel wzywa, aby przemieniać swe myślenie i odchodzić od grzechu. Tylko wtedy człowiek może doświadczyć zbawczej mocy Boga w Jezusie Chrystusie. To On pragnie przyjść, aby wyzwolić nas z wszelkiego zła i utwierdzić w dobru. Przyjęcie Jezusa, Jego obecności, myślenia i wartościowania, przynosi potrójny owoc. Przede wszystkim zaczynamy nawiązywać kontakt z samym sobą. Możemy siebie rozumieć tylko ze zbawczą pomocą Jezusa. W aspekcie relacji do drugiego człowieka, Jezus staje się „świętym pomostem”, który umożliwia wzajemne dotarcie do siebie. „Ja rozumiem ciebie, a ty rozumiesz mnie”. Najważniejsze jest jednak to, że stajemy się coraz bardziej świątynią Boga. Coraz pełniej możemy powiedzieć: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”. Świadectwem Bożego życia jest myślenie i działanie zgodne z wolą Boga w konkretnym miejscu i w konkretnym czasie.

6 grudnia 2015 (Łk 3, 1-6)

Modlitwa o powołania


            Modlitwa o powołania kapłańskie… Jest bardzo potrzebna we współczesnym świecie. Bóg niezmiennie powołuje do kapłaństwa, ale jest wiele różnych barier, które utrudniają lub wręcz uniemożliwiają podjęcie tego zaproszenia. Kapłan jest narzędziem, przy pomocy którego Chrystus przychodzi w Eucharystii i w sakramencie pojednania. To dwa unikatowe dary w doczesności, które zarazem otwierają drogę do szczęśliwej wieczności. Nawet najbardziej święty człowiek, ale nie mający święceń kapłańskich, nie jest w stanie obdarzyć pełnią Bożej obecności w Eucharystii oraz odpuszczeniem grzechów. Dlatego szatan dąży do tego, aby maksymalnie zmniejszyć liczbę kapłanów. Celem definitywnym takiej strategii jest dążenie do tego, aby świat  pozbawić Boga i coraz mocniej zniewolić grzechem. Istnieją ogromne obszary, gdzie Mszy Świętych w ogóle nie ma lub są sprawowane raz na wiele miesięcy. Otrzymanie zaś rozgrzeszenia, pomimo najszczerszych chęci, nie jest możliwe z braku szafarza tego zbawiennego sakramentu.   

W tym świetle szczególnego znaczenia nabierają słowa Jezusa: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (por. Mt 9, 35-10, 8). Prośba do Boga, w przypadku jakiejkolwiek modlitwy, nigdy nie oznacza upokorzenia człowieka. Oczywiście nie chodzi także o udzielenie Bogu brakującej wiedzy. W kontekście modlitwy o powołania warto dostrzec trzy ważne motywy.

Przede wszystkim modlitwa skierowuje człowieka na Boga i odwraca od szatańskich pokus. Dzięki temu zmniejsza się ilość wypowiedzi, które są „złą krytyką” kapłanów. Takie „złe słowa” tworzą negatywną atmosferę, która utrudnia powołanym ufne podjęcie Bożego wezwania. Jest to swoista czarna  chmura, która przysłania promieniowanie Chrystusowego Słońca. Zarazem wzmocnieniu może ulegać „dobra krytyka”, która z kolei niejako oczyszcza duchowy klimat. Służba jako kapłan jawi się wtedy z większą mocą jako piękno, zgodnie z obiektywną prawdą. Wszak mowa jest o misji, która służy wiecznemu zbawieniu. Przy okazji warto wyraźnie rozróżnić, w sensie  ogólnym, złą i dobrą krytykę. Przy pierwszej ma miejsce wola niszczenia i dominuje chęć wykazania bezwartościowości. Często jest to odreagowywanie złości, która jest w sercu krytykującego na skutek trwałego  łamania przykazań Dekalogu.  W dobrej krytyce najważniejsza jest troska i pragnienie, aby krytykowany człowiek lub zagadnienie stały się jeszcze bardziej wartościowe. Jeśli krytykuję z miłością w sercu, wtedy po wypowiedzeniu słów krytyki jestem gotów, aby oddać życie za krytykowaną osobę.

Następnie modlitwa o powołania pomaga przezwyciężyć wielorakie pokusy, których doświadczają osoby wstępujące do seminarium duchownego. W trakcie formacji niektórzy odchodzą, gdyż taka jest wola Boża. Wszystko jest w porządku. Niestety, są także przypadki zmarnowanych powołań. Czyli Bóg udzielił powołania, zostało ono dobrze odczytane, ale potem pojawiło się jakieś zło lub przynajmniej błąd, co doprowadziło do rezygnacji z drogi wiodącej do  kapłaństwa. W przypadku tych, którzy wytrwale realizują formację, modlitwa jest wielkim wsparciem,  aby jak najpełniej zaangażować swe serce w pracę duchową i intelektualną. Istnieje ścisły związek pomiędzy czasem pobytu w seminarium i sposobem przeżywania powołania po święceniach kapłańskich.

Wreszcie wołanie do „Pana żniw” jest darem miłości wobec tych, którzy już służą Chrystusowi jako kapłani. Powołanie jest czymś dynamicznym; raz wybrawszy ciągle wybierać muszę. W nawiązaniu do słów Jezusa trzeba podkreślić, że „wyprawianie na żniwo” dokonuje się właściwie każdego dnia od nowa. Modlitwa o powołania pomaga kapłanom otwierać się na Ducha Świętego, aby z miłością codziennie iść na „wielkie żniwo”.

Jestem wdzięczny Bogu za dar kapłaństwa, które obecnie realizuję na drodze pustelniczej. Niezmiennie jest to wychodzenie na „żniwo”, zgodnie z wolą Pana, poprzez bycie kapłanem i pustelnikiem. Proszę Boga, aby każdej osobie za każdy dar modlitwy, jak najpełniej błogosławił w tym życiu i obdarzył darem Nieba na wieki.   

5 grudnia 2015 (Mt 9, 35-10, 1. 5-8)