Być pierwszym czy ostatnim?


           Być na pierwszym miejscu. Niektórzy bezpardonowo dążą do tego celu. Chore ambicje, rodzinna rywalizacja, „pokazywanie, kto tu jest najważniejszy”, kariera za wszelką cenę.  Marzenie, aby przejść od stanu pochylania własnej głowy, do  etapu delektowania się widokiem innych pochylonych głów. Władza, którą pierwszeństwo umożliwia, ma w sobie uwodzicielską moc. Najczęściej „próżność pierwszego” skrywa się pod różnymi szlachetnymi płaszczami. Te przykrywki nieraz są naprawdę imponujące, przybierając postać różnych pięknych wartości i szczytnych ideałów.

Czy sam fakt pragnienia bycia pierwszym jest czymś złym? Otóż zdecydowanie nie! Nie chodzi o pragnienie, ale o to, ku czemu jest ono skierowane. Jezus Chrystus do uczniów, którzy posprzeczali się między sobą o to, kto jest pierwszy, wypowiada znamienne słowa: „Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich” (Mk  9, 35). To całkowicie odmienna propozycja od światowej logiki. Zarazem Jezus nie kwestionuje samego pragnienia bycia pierwszym. Rezygnacja z niego byłaby wielkim błędem. Stanowiłaby zaprzeczenie tego, co człowiek ma głęboko wpisane w swej naturze. Praktyczną konsekwencją staje się wtedy zobojętnienie, lenistwo, depresyjne stany, ogólne życiowe zgorzknienie. Człowiek, który zabił w sobie dążenie do bycia pierwszym, przypomina staw ze stojącą wodą. Wszystko butwieje, staje się zabrudzone; powolne umieranie. Niebezpieczeństwo jest tym większe, że można mieć przekonanie o chwalebnej duchowo rezygnacji ze światowych ciągot.  

Istota błędu, w światowym pędzie,  polega na tym, że pierwszeństwo staje się wartością samą w sobie. W ten sposób przeobraża się w bożka, któremu wszystko inne jest podporządkowane. Pojawia się koncepcja życiowa, którą dosadnie wyraża powiedzenie „po trupach do celu”. Warto jednak odejść od takiej logiki, gdyż prowadzi do niszczenia innych i przede wszystkim do samozniszczenia. Dlaczego? Otóż gdy bycie pierwszym jest celem samym w sobie, to zawsze jest ktoś będący przede mną. Zarazem obok mnie są ludzie, którzy uczestniczą w podobnym biegu. Ta konkurencja rodzi nieustanne poczucie niespełnienia i zagrożenia. Istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś drugi mnie pokona i zajmie upragnione pierwsze miejsce. Co więcej! Gdy człowiekowi uda się zająć to najwyższe miejsce, to wtedy zaczyna czuć nowy rodzaj lęku. Tym razem grozi utrata trofeum. Pojawia się inny rodzaj niepokoju i stresu. 

Propozycja Jezusa pozwala zaspokoić głębokie pragnienie na właściwej drodze. Tym razem chodzi o podjęcie drogi duchowej. Celem nie jest zwycięstwo nad drugim, ale nad sobą. Jest to wysiłek duchowy, aby zgodzić się na bycie ostatnim. Duchowa wolność, która nie przywiązuje wagi do zajmowanego miejsca w zewnętrznej hierarchii. Fizycznie nie musi to być ostatnie miejsce. Ale duchowo stawiam się na dalszym planie. Papież Franciszek w swym dotychczasowym życiu w żaden sposób nie wchodził na drogę kariery. Uciekał jak mógł. Został papieżem, pierwszym w Kościele, ale nigdy do tego nie dążył. Zarazem całym sercem duchowo pracował i nadal pracuje, by podejmować ostatnie miejsce.  

Takie duchowe „odsuwanie się w cień” łączy się z postawą służby. Precyzyjnie mówiąc, nie oczekuję, aby być przez innych obsługiwanym. Nie stawiam się w pozycji pana, dla którego inni ludzie pracują jako słudzy. Mając nawet jakieś prestiżowe stanowisko, traktuję siebie jako pokornego sługę. Takie podejście daje wewnętrzną wolność i pokój . Chroni przed żalami i pretensjami, że ktoś czegoś nie zrobił. 

Będąc sługą innych, człowiek wchodzi na drogę uniżania się, która w Chrystusie prowadzi do wywyższenia w Niebie.

21 maja 2013 (Mk 9, 30-37)