Odwaga wielkich pragnień… Nie chodzi o wielkość
wedle światowych trendów, ale o to, co w głębi duszy przeżywamy jako osobiste
„wielkie marzenie”. Chodzi o niepowtarzalną tęsknotę, która w naszej
duszy rozbrzmiewa od dziecięcych lat, ewentualnie ujawnia się dopiero w
późniejszym wieku. Szczęśliwy człowiek, który pełen odwagi stopniowo osiąga
wymarzone cele…
Niestety istnieje mocna pokusa podcinania
skrzydeł sobie samemu. Boimy się pragnąć tego, co w pierwszej odsłonie wydaje
się „za piękne” i całkowicie nierealistyczne. Przypomina to zachowanie turysty,
który zadowala się wejściem na pobliskie niskie wzniesienie. Dostępny szczyt
cudnej góry, u podnóża której się znajduje, od razu zostaje określony mianem:
„Niemożliwe do zdobycia”. Gdy zdradzimy swe wielkie pragnienia, z czasem pojawi
się szeroka gama utyskiwań i narzekań. Gdzieś w głębi duszy uwiera bowiem fakt,
że nie jesteśmy w pełni tam, gdzie pragnęlibyśmy być. Smutne, gdy przedmiotem
krytyki stają się ludzie, którzy z pasją realizują swe „odrealnione marzenia”.
Pod „mądrymi” argumentami tak naprawdę często kryje się zazdrość.
Jeśli odważnie podjęliśmy wielkie pragnienia, to
znaczy, że powyższa pokusa została przezwyciężona. Wspaniale! Ale trzeba
przygotować się na jeszcze jedną szalenie trudną próbę. Otóż tym razem istnieje
silne wewnętrzne ciśnienie, aby jak najszybciej uzyskać to, o czym marzymy.
Turysta dostrzega „bosko” wyglądający szczyt góry i od razu dziarsko wyrusza w
drogę, sądząc, że w piorunującym tempie dotrze do wymarzonego celu. Niestety
rzeczywistość okazuje się „okrutna”. Minęła „już” godzina, a szczyt ciągle w
oddali, a nawet właśnie zniknął z horyzontu… Wspinaczka szybko zostaje
przerwana. Początkowe „wielkie pragnienie” przeobraża się w „wielkie
rozżalenie”. Tragedia, gdy odważna próba realizacji wielkich marzeń kończy się
popadnięciem w depresję, nerwicę, rozpacz lub uzależnienie od alkoholu czy też
narkotyków. Zamiast „fascynującej góry” jest „przygnębiający dół”…
Warto odważnie dążyć ku spełnianiu
wielkich pragnień, ale trzeba posłusznie respektować prawidła tej „Boskiej
sztuki”. Najlepiej uczyni ten, kto od początku do końca będzie opierał się na
Jezusie i Jego odwiecznym słowie. Żaden specjalista od sukcesu nic mądrzejszego
nie powie! Dobrze pamiętać o trzech „chrześcijańskich perełkach”. Przede
wszystkim, człowiek sam z siebie nic nie może, ale Bóg może wszystko i pragnie
obdarzać swą nieskończoną mocą. Osobą, która przekazuje tę potężną „świętą
energię” jest Duch Święty. Dlatego, zgodnie z zachętą Jezusa, prośmy najpierw o
Ducha Świętego: „o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy
Go proszą” (por. Łk 11, 5-13).
Następnie przy współpracy z Bogiem istotne
znaczenie ma „modlitewne natręctwo”. Gdy jedynie „trochę” prosimy lub punktowo,
efekt będzie raczej mizerny, zwłaszcza przy „wielkich celach”. Dopiero, gdy
prezentujemy totalną determinację i nieustępliwość, Bóg otwiera swe drzwi
i udziela nam obficie upragnionych „chlebów łask”. Łączy się to z duchową próbą
upokorzenia i cierpliwości. Kto dumnie uniesie się honorem i pogniewa się na
Boga, że nie odpowiada wedle oczekiwań, ten po prostu zostanie bez „chleba
łask”…
Wreszcie trzecia sprawa. Otóż od samego początku
dobrze jest uwielbiać Boga za uzyskanie tego, co jest naszym wielkim
pragnieniem, póki co jeszcze nie spełnionym. Gdy jesteśmy dopiero u podnóża
góry, nie lękajmy się zamknąć oczu i w wyobraźni ujrzeć, jak rozkoszujemy się
cudnymi widokami na szczycie, do którego zdążamy. Kto zaczyna budować dom
swych marzeń, niech codziennie zamyka oczy i radośnie przechadza się po
planowanych pokojach, miło rozmawiając z bliskimi. Chodzi tu o głębokie
jednoczenie się z Bogiem i patrzenie Jego oczami. Wszak dla Boga istnieje tylko
jedna wieczna chwila, czyli to, czego dla nas jeszcze nie ma i dopiero będzie,
dla Boga już jest. Taki rodzaj patrzenia dodatkowo motywuje na poziomie
naturalnych sił i świetnie otwiera serce na strumienie nadprzyrodzonych
łask…
8 października 2015 (Łk 11, 5-13)