Zero i Nieskończoność


          Poczucie bycia „zerem”, a nawet „mniej niż zero”… Przychodzą chwile, gdy takie przekonanie dogłębnie wypełnia niektórych ludzi. W sensie duchowym to stan prawdziwie newralgiczny: gwałtowne spadanie w dół jak urwana nagle winda lub rewelacyjne wznoszenie się ku górze niczym startująca rakieta kosmiczna. Wszystko zależy od tego, jak i z kim człowiek przeżywa swą bezgranicznie totalną bezwartościowość…

Przed bliższym odsłonięciem tych dwóch radykalnie odmiennych perspektyw, warto najpierw powiedzieć o czymś, co pozornie może cieszyć, a co wcale powodem do radości nie jest. Chodzi o postawę, w której autorefleksja w rodzaju: „Jestem zerem” jeszcze się nie pojawiła. Zasadnicze powody tego mogą być dwa. W pierwszym przypadku człowiek nie dopuszcza do świadomości „negatywnych myśli” i zaczyna grać „pozytywnego twardziela”, przed samym sobą i przed innymi. Wydobywająca się z wnętrza myśl: „Jestem nikim i nic mi się nie udaje” jest od razu wypierana w podświadomość. Aby jak najbardziej stłumić przykre odczucie, zaczyna się intensywne konstruowanie swej „wartościowej osobowości” jedynie w oparciu o własne siły. Stosowane są różne techniki, które pozwalają wykrzesać jak najwięcej energii do stwarzania swych „wielkich dzieł”. W chwilach skrajnej słabości zażywane są różne używki, aby czasowo „zabić świadomość”. Potem  od  nowa podejmowany jest proces kreowania swej ludzkiej mocy.

W drugim przypadku na czyjeś słowa: „Jestem zerem” od razu pojawia reakcja w rodzaju: „A ja tam za takiego/ taką się nie uważam”. Nie ma tu zakłamania, ale jest to swoiste trwanie w „słodkiej iluzji”. Człowiek jeszcze nie doświadczył  na poważnie swej bezwartościowości i jest przekonany o swych wartościach i cnotach. Bóg często jest obecny w życiu, ale tak naprawdę nie oddziałuje jeszcze w głębszych pokładach egzystencjalnych. Efektem tego jest budowanie na sobie. Taka jest rzeczywistość, choć mogą temu towarzyszyć nawet płomienne deklaracje, że Bóg jest najważniejszy. Byłoby przejawem naiwnej pychy spoglądać w takim stanie duchowym z wyższością na ludzi, którzy pokornie i bez znieczulenia uznają bezwartościowość siebie i nicość owoców swej ciężkiej pracy.     
  
Wracając do wspomnianych na początku „dwóch radykalności”, trzeba pokreślić, że gdy człowiek odważnie dopuści do świadomości wniosek: „Jestem zerem” i zarazem pozostanie tylko „sam ze sobą”, wystawia się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Grozi głęboka depresja i poważny paraliż dotychczasowej działalności. Jest to unicestwiające „spadanie w nicość”. Załamanie się  jest tak silne, że „przetrącona” zostaje wola dalszego istnienia i tworzenia. Szatan widząc tę wszechogarniającą niemoc, bezwzględnie jeszcze bardziej „dobija”, generując najczarniejsze myśli i uczucia.

Na szczęście jest jeszcze jeden scenariusz: najtrudniejszy i zarazem najwspanialszy. Jest to najpełniejsze zanurzenie się w Prawdzie życia i istnienia. To znaczy? Otóż tym razem ma miejsce pewien niezwykły dialog duchowy. Gdy z  jednej strony pada zdanie: „Jestem zerem”, z drugiej strony od razu z jeszcze większą mocą zostają wyzwolone słowa: „Ale Ty Boże jesteś Nieskończonością”. „Moje zero” jest jak gigantyczny magnes, który z potężną mocą automatycznie przyciąga Bożą Nieskończoność. „Ludzkie zero” staje się niezwykłą bramą, poprzez którą może wpłynąć bezgraniczny strumień Ducha Świętego. Boża Nieskończoność jest jak „święta kotwica”, której zarzucenie ratuje z niszczącego bezmiaru „zerujących fal”. Efektem tego duchowego „dialogu” jest narodzenie  się nowego człowieka, który prawdziwie zaczyna budować swe  życie i owoce swej pracy na Bogu, a nie na sobie.

W Ewangelii inspirującym przykładem takiego „świętego wyzerowania” jest Zacheusz (por. Łk 19, 1-10). Najpierw prowadził życie, budując na swym „zachłannym ja”. Potem całą swą egzystencję oparł na Jezusie. Miał odwagę totalnie zakwestionować swe wcześniejsze życie, jednocześnie w pełni otwierając się na nieskończone Boże Miłosierdzie. Dzięki temu mógł usłyszeć od Jezusa bezcenne zapewnienie: „Dziś zbawienie stało  się udziałem tego domu”…      

17 listopada 2015 (Łk 19, 1-10)