Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpienie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpienie. Pokaż wszystkie posty

Wiara i cierpienie



Wybór Boga… to wybór cierpienia. Wszelkie „bezbolesne koncepcje ” wiary są jedynie baśniami, iluzjami wiary lub wręcz kłamstwami. Istnieje ścisły związek pomiędzy Bożym Narodzeniem i ludzką śmiercią. Dobitnie odzwierciedla to liturgia. Wczoraj świętowaliśmy Narodzenie Pańskie, zaś dzisiaj wspominamy pierwszego męczennika.

Św. Szczepan, o którym mowa, został ukamienowany z powodu swej wiary w Jezusa Chrystusa. Padł ofiarą uśmiercającego mechanizmu, który nieustannie zbiera obfite żniwo. Rzecz polega na tym, że najpierw jeden człowiek doświadcza gniewu i wzburzenia na skutek prawdy, którą wypiera i nie chce przyjąć do wiadomości. Aby zagłuszyć swe sumienie, zaczyna drugiemu człowiekowi argumentować słuszność swych błędnych racji, licząc na poparcie. Gdy takie potwierdzenie otrzymuje, wówczas autentyczna prawda zostaje zanegowana, a przedmiotem wiary staje się „nowa prawda”, będąca efektem wspólnej zgody. Ale podstawowe pęknięcie pomiędzy rzeczywistością i prawdą pozostaje. Stąd bierze się trwały niepokój i chęć przekonywania kolejnych ludzi. Efektem finalnym jest zły czyn,  a nawet zbrodnia w imię „słusznych” racji.

W ten właśnie sposób zginął Szczepan, którego oprawcy „podnieśli wielki krzyk, zatkali obie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem” (por. Dz 7, 54-60). Najczęściej ten uśmiercający mechanizm zatrzymuje się na poziomie dwóch lub kilku osób, które wzajemnie utwierdzają się o prawdzie tego, co w oczach Boga nie jest prawdą. Trzeba uważać na prowadzone rozmowy, aby nie stać się sługą kłamstwa, pysznie lub naiwnie uważając się za świadka prawdy. Aby nie ulec tej pokusie, warto podejmować trud samotności. Przebywanie w pustelni zmusza do tego, aby stanąć „sam na sam” wobec siebie w obecności Boga. Tu nie ma możliwości, aby komuś drugiemu „rzeźbić” swe racje. Głos sumienia nie może być stłumiony, ale bez litości daje o sobie znać. Nawet jeśli człowiek doświadcza miażdżącego bólu, warto podjąć to wyzwanie, gdyż dzięki temu odważnie odkrywamy prawdę. A owocem trwania w prawdzie jest to, że w sercu rodzi się głęboki pokój, który uwalnia od chęci zabijania.

 Ale postawmy sprawy jasno! Kto chce "na śmierć i życie" poślubić samotność, niech będzie przygotowany na męczeństwo. Szatan będzie bezwzględnie atakował zarówno wewnętrznie poprzez myśli, jak i zewnętrznie poprzez ludzi. Kusicielskie myśli diabła są jak kamienie, które trafiają w całą egzystencję i usiłują ją doszczętnie rozetrzeć na proszek. Wówczas nieistnienie jawi się jako wymarzony luksus wobec  przeżywanego istnienia, które przypomina leżenie na gwoździach, powoli wbijających się w ciało. Męczeństwo przynosi maksymalne owoce oczyszczenia, gdy jest przeżywane w fizycznej samotności; ewentualnie w poczuciu samotności pośród najbliższych.

W sensie zewnętrznym pamiętajmy o Jezusowej przestrodze: „Miejcie się na baczności przed ludźmi” (por. Mt 10,17-22). Największy dramat polega na tym, że Szatan usiłuje nieraz przeprowadzić swój uśmiercający atak poprzez najbliższe osoby. Ta strategia ma swe proste uzasadnienie. Najbliższą osobę darzymy zaufaniem. I właśnie ten „spadek czujności” usiłuje nieraz wykorzystać Zły duch. Tym razem bardzo ważne, aby w przypadku zaobserwowania jakiegokolwiek niepokojącego symptomu, szczerze porozmawiać, gdy sytuacja do tego dojrzeje. To pozwala wspólnie dostrzec i rozbroić ewentualną minę. Przy okazji ma miejsce piękne pogłębienie istniejącej bliskości i miłości. Jeśli ktoś pozornie bliski nie chce pokornie i po przyjacielsku podjąć „pytania o prawdę”, otrzymujemy jasny komunikat, aby zachować czujność, gdyż możemy być „przyprawieni o śmierć”.

Kto pragnie heroicznie trwać przy Jezusie, niech w każdym przypadku zachowa pokój serca. Nie ma potrzeby martwić się o to, co powiemy w newralgicznych momentach konfrontacji ze złem, które zaatakuje poprzez myśli lub poprzez ludzi. Jezus obiecuje: „W owej godzinie będzie wam poddane, co macie mówić”. Otrzymamy Ducha Świętego, który będzie poprzez nas mówił, zgodnie z wolą Ojca w niebie.

Warto cierpieć z Jezusem i umrzeć z Jezusem… to droga do Nieba… 

26 grudnia 2015 (Mt 10,17-22)         

Nadzieja w cierpieniu


Nosimy w sobie zdrowe pragnienie, aby znać prawdę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce być okłamywany. Ale paradoksalnie często sami sobie serwujemy nieprawdę, gdy zatrzymujemy się na poziomie powierzchownych sądów. Wielką trudnością jest już poznanie  całości niezbędnych faktów, a jeszcze większe wyzwanie stanowi umiejętność dokonania właściwej ich interpretacji. Dlatego mądrością jest pokorne uznanie, że  rzeczywistość może znacznie odbiegać od naszych wyobrażeń. Zwłaszcza wtedy, gdy w naszej świadomości ktoś sprawia wrażenie „grzesznego”, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że taki człowiek otrzymał od Boga jakąś specjalną misję „w świętych planach”.

Wyraziście pokazuje to ewangeliczny przypadek kapłana Zachariasza i jego żony Elżbiety. Pomimo podeszłego już wieku nie mieli potomka. W świecie semickim było to postrzegane jako brak Bożego błogosławieństwa; wręcz hańba i swoiste piętno na skutek jakiś popełnionych grzechów. Wielu ludzi tak spoglądało na nich. Ale było to całkowicie błędne przekonanie. Dlatego Ewangelista podkreślił odnośnie małżeństwa Zachariasza i Elżbiety: „Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich” (por. Łk 1, 5-25).  Obiegowa opinia była więc w całkowitej sprzeczności z realnym stanem rzeczy. Obecnie kwestia bezdzietności jest rozumiana w naszej kulturze zupełnie inaczej. Ale istnieje jeszcze większa liczba różnych „powierzchownych indukcji i dedukcji”, gdzie na podstawie konkretnych faktów formułowane są błędne tezy lub ogólne tezy są nieprawidłowo aplikowane do konkretnych osób.

W przypadku Zachariasza i Elżbiety chodziło jeszcze o coś znacznie głębszego. Otóż cierpienie, które musieli znosić przez całe lata, było jednym wielkim przygotowaniem do otrzymania niezwykłego daru. W naturalny sposób nie mogli mieć dzieci. U schyłku życia zostali jednak rodzicami, doświadczając nadprzyrodzonej interwencji Boga. To spotęgowało radość z powodu otrzymanego daru dziecka. Rodzice, którzy nie mieli problemu z poczęciem potomka, niejednokrotnie przyjmują to jako „naturalną radość”.   Ci jednak, którzy musieli przez długi okres podejmować wiele różnych starań i wznosić ogrom modlitw, gdy w końcu dojdzie do wymarzonego poczęcia, często nie posiadają się z radości i wielbią Boga za okazane sobie miłosierdzie.

Ujawnia się tu pewne ogólne prawidło duchowe, także w wielu innych kwestiach. Gdy nosimy w sobie dojmujące cierpienie, przypominające wręcz przekleństwo, Bóg dopuszcza taki stan nie po to, aby nas ukarać, lecz żeby jeszcze hojniej udzielić nam swego uszczęśliwiającego błogosławieństwa. Zachariasz i Elżbieta zostali obdarowani potomkiem, który otrzymał wyjątkową misję w dziejach zbawienia. W trakcie widzenia Zachariasz dowiedział się od anioła Pańskiego, że Elżbieta urodzi syna, któremu nada imię Jan i będzie on prorokiem, który bezpośrednio przygotuje przyjście Zbawiciela. Dlatego zostanie jeszcze w łonie napełniony Duchem Świętym, co tradycja interpretuje jako uwolnienie od grzechu pierworodnego, które dokonało się w trakcie spotkania Elżbiety z Maryją.

Nie ma co się dziwić, że Zachariasz pomimo swej pobożności został wręcz „zamurowany”  słyszanymi przepowiedniami anioła Pańskiego i miał trudność, aby w to wszystko uwierzyć. Z tego powodu został mu odebrany głos aż do czasu spełnienia się Bożej obietnicy. Warto zapamiętać to duchowe zmaganie i wyciągnąć z niego wnioski. Gdy przez lata jesteśmy przytłoczeni cierpieniem, zachowując niezmiennie dobre serce, możemy jednak mieć bardzo poważne trudności, aby uwierzyć, że coś dobrego jeszcze nas w życiu spotka.  Nawet w wirze największego cierpienia bądźmy czujni, gdyż może do nas dotrzeć niebiański promień „galaktycznego szczęścia”. Otuleni doświadczanym cudem wołajmy z wiarą: „Jezu, wierzę! Jezu, ufam Tobie”.  Sens tej nadziei wspaniale wyrażają przepełnione bezgraniczną wdzięcznością słowa Elżbiety: „Tak uczynił mi Pan wówczas, kiedy wejrzał łaskawie i zdjął ze mnie hańbę w oczach ludzi”. Wielu myślało, że Elżbietę spotkała w życiu hańba. Jakże mylili się… Tak naprawdę otrzymała ona od Boga przeogromne błogosławieństwo…   

19 grudnia 2015 (Łk 1, 5-25)

Cierpieć i kochać


Droga do miłości wiedzie poprzez cierpienie… Im w perspektywie większa miłość, tym bardziej trzeba uprzednio doświadczyć cierpienia. Nie ma innej możliwości. Takie są prawa w świecie duchowym. Najdoskonalszym wzorcem jest Jezus, który najpierw zgodził się na bezmiar Krzyżowej męki, a dopiero potem zmartwychwstał i zaczął  uczestniczyć w nieskończonym szczęściu.

Potężna pokusa polega  na  tym, że zderzenie z cierpieniem może spowodować utratę wiary w istnienie miłości. Człowiek zaczyna wtedy konstruować swe życie na doświadczonym bólu. W tej „nowej religii” ciemność zła jest bardziej obecna w świadomości aniżeli jasność dobra. Serce zakłada pancerz, który ma na  celu ochronić przed kolejnymi uderzeniami.  Zostaje uruchomiony proces coraz głębszego zamykania się w sobie. Bóg pragnie przyjść z pomocą, ale jest pomijany lub z premedytacją odrzucany. Efektem tego jest swoiste doświadczenie „bycia ściętym”. Nie jest to zemsta ze strony Boga, ale smutna konsekwencja faktu, że został On zanegowany jako Pan i Król. Stworzenie bez Stworzyciela umiera. Do tego dołącza szatan, który szczególnie atakuje osoby zranione i skoncentrowane na tragicznej historii swojego życia. Dla złego ducha ludzka słabość nie jest zachętą do miłosiernego wsparcia, ale świetną okazją, aby z jeszcze większą łatwością doszczętnie zniszczyć.

Dlatego w konfrontacji  z cierpieniem pierwszą najważniejszą reakcją jest zwrócenie się do Jezusa, Miłości Wcielonej. Niejednokrotnie oznacza to konieczność skoku w „przepaść wierności”. Chodzi o heroiczne trwanie przy prawdach, które zostały zapisane w Ewangelii. Najważniejsza jest kontynuacja wiary,  że istnieje Bóg, który jest Miłością. Jest to wyzwanie, które w praktyce utożsamia się z ciężką pracą duchową. Rdzeniem tego zmagania jest odsuwanie obsesyjnych myśli w rodzaju: „Zostałem zraniony” lub „Miłość nie istnieje”. Myśli najlepiej koncentrować na powtarzaniu prawdy: „Bóg daje uzdrowienie”, „Miłość istnieje”. Oczywiście wszelkie modlitwy, które bliskie są sercu, mają bezcenne znaczenie.  

Sens podejmowanego trudu świetnie wyraża zdanie Jezusa: „Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma” (por. Łk 19, 11-28). Prawda ta została wypowiedziana w kontekście przypowieści o minach, które słudzy otrzymali od pana. Największą pochwałę otrzymał ten, który pierwotną jedną minę pomnożył w dziesięć. Największa nagana spotkała tego, który jedynie oddał otrzymaną  na początku minę, akcentując lęk przed srogim panem. Ta mina została mu odebrana i przekazana temu, który już miał dziesięć. W perspektywie dóbr czysto materialnych byłaby to sytuacja sprzeczna z zasadą miłosierdzia. Raczej wypadałoby odebrać temu, który ma, i dać temu, który nie ma.

Sprawy przedstawiają się jednak  zupełnie inaczej w świecie wartości duchowych, zwłaszcza w odniesieniu do relacji pomiędzy cierpieniem i miłością. Jeśli człowiek zamknie się w cierpieniu, wtedy zacznie w miarę czasu tracić nawet tę miłość, która w początkowej fazie trudnych doświadczeń jeszcze była. Pan Jezus niezmiennie obdarowuje, ale człowiek nie jest otwarty na ten dar i w konsekwencji obumiera. Rozwój sytuacji jest radykalnie odmienny, gdy podjęty jest odważny „trud wiary” w miłość Jezusa. Wtedy ma miejsce niezwykły cud. Cierpienie staje się swoistym wyzwalaczem, który powoduje, że w człowieku miłość zaczyna niepomiernie wzrastać.  Dzięki ufnej koncentracji na Jezusie otwarte serce zaczyna wypełniać się darami Ducha Świętego. Ten proces wyraźnie widać u męczenników, u których okrutne kaźnie znajdują definitywny finał w postaci heroicznej miłości. Wszelkie naturalne niedoskonałości zostają oczyszczone poprzez nadprzyrodzoną łaskę. W rezultacie doznane cierpienie nie powoduje piekielnego zamknięcia w sobie, ale wyzwala niebiańskie otwarcie na Boga i na człowieka.  Zamiast tragicznej utraty jest uszczęśliwiający zysk miłości. Im większe pragnienie kochania w cierpieniu, tym obfitsze będzie obdarowanie ze strony Boga, który jest Miłością. Dzięki temu poprzez mękę krzyża wchodzimy z Jezusem do wiecznego szczęścia…      

18 listopada 2015 (Łk 19, 11-28)

 

Cierpienie i szczęście


Szczęście… to przede wszystkim zgoda na cierpienie. Takie stwierdzenie sprawia wrażenie wewnętrznej sprzeczności. Ale w rzeczywistości  jest to głęboka prawda o ludzkim życiu. Cierpienie jest gorącym ogniem, który wytapia złoto szczęścia. Jezus najdoskonalej pokazuje ten duchowy proces. Zanim powrócił do uszczęśliwiającej chwały w Bogu Ojcu, najpierw przeszedł na ziemi doświadczenie męki krzyżowej i śmierci.

Istnieją dwie postawy, które pomimo pewnych podobieństw zdecydowanie nie odzwierciedlają Chrystusowej drogi.  W pierwszym przypadku szczęście utożsamiane jest z dobrym samopoczuciem. Jest  to konsekwencja odnoszonych sukcesów i ogólnej pomyślności. Wszystko przebiega w porządku, dając poczucie siły i samowystarczalności.  Cierpienie  jest interpretowane  jako przejaw słabości i niezaradności. Nawet gdy ma miejsce „retoryka ewangeliczna”, cała konstrukcja życia jest oparta  o własne „ja”. Z tym łączy się szereg próżnych ambicji i epatowanie  „szczęśliwym obliczem” człowieka sukcesu.  Od chwały Bożej ważniejsza jest własna chwała. Drugi człowiek jest traktowany jako ten, który ma służyć i podziwiać.  Oczywiście ta niezbyt ciekawa prawda jest starannie ukrywana.  Specyfiką takiego szczęścia jest powierzchowność, nietrwałość i  brak zespolenia z miłością.

W drugim przypadku centralne znaczenie odgrywa cierpienie. Szczęście jest radykalnie zanegowane jako „bajeczka dla naiwnych dzieci”.  Na ukształtowanie się takiego poglądu duży wpływ wywierają doświadczone w życiu porażki i zranienia.  Dołująca jest także świadomość swych ograniczeń i dojmujące poczucie „bycia gorszym”.  Jest to coś głębszego niż zwykłe psychologiczne kompleksy. Serce wypełnia egzystencjalny ból, z którego wyłania się myśl: „Lepiej, żebym nie istniał”. Od abstrakcyjnej obietnicy „wiecznych radości” bardziej atrakcyjne staje się marzenie o przejściu w  stan niebytu. W tej logice cierpienie utożsamione jest ze złem absolutnym, z którego żadne dobro już nie może wyniknąć.

Jezus w  rozmowie z Janem i Jakubem ukazuje zupełnie  inną perspektywę spojrzenia na życie (por. Mk 10, 35-45). Cierpienie zostaje ukazane jako „materiał pierwotny”, z którego może być zbudowana prawdziwie „szczęśliwa budowla”. Mistrz stwierdza: „Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie”. Kielich jest symbolem męki. Chrzest oznacza tutaj zanurzenie w śmierci.  Oto doświadczenia, które Jezus podejmuje, do końca posłuszny Bogu Ojcu. Owocem złożonej ofiary jest zmartwychwstanie i powrót do wiecznej chwały.

Każdy, kto pragnie zbliżyć się do Jezusa, powinien być przygotowany na podobny scenariusz.  Cierpienie  przygotowuje człowieka do przyjęcia daru przyszłego szczęścia. Dokonuje się wydoskonalenie w posłuszeństwie woli Bożej. Zarazem kolejne warstwy egzystencjalne są nasączane Bożą obecnością i stopniowo oczyszczane.  Dzięki temu powierzchowność jest zastępowana duchową głębią.   Pycha jest stapiana i w jej miejsce pojawia się pokora. Niedojrzałe ambicje przekształcane są w pragnienia i aktywność, które są odpowiedzią na natchnienia Ducha Świętego. Jan i Jakub początkowo myśleli o tym, aby zapewnić sobie dobre stanowiska w Bożym Królestwie. Ale nie zatrzymali się w rozwoju. Ostatecznie, pierwszy napisał piękną Ewangelię, zaś drugi jako pierwszy  z Apostołów oddał życie dla Jezusa. Teraz po cierpieniu i śmierci, razem ze Zbawicielem uczestniczą w wiecznej chwale Bożej. Jest to nieustanne szczęście zjednoczenia z Bogiem i w Bogu z ludźmi.

Można powiedzieć, że człowiek duchowo wzrasta tylko wtedy, gdy cierpienie przyjmuje coraz bardziej jako wyjątkowy dar, który umożliwia szczęście.  Szczególne znaczenie mają wszelkie rezygnacje, które wywołują doczesny ból niezaspokojenia.  Jezus widzi złożoną z miłości ofiarę i w wieczności udzieli zaspokojenia po wielokroć większego. Obrazowo dobrze  pokazuje to pragnienie powstałe na skutek nienapicia się wody w upalny dzień.  Ta rezygnacja sprawia, że późniejsza radość ze smakowania wody jest bez porównania większa. Do tego dochodzą relacje z innymi ludźmi. Postawa uniżenia i służby owocuje szczęściem w Duchu Świętym.

Panie, wspieraj, abyśmy poprzez cierpienie stawali się coraz bardziej szczęśliwi… 

18 października  2015 (Mk 10, 35-45)