Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obecność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obecność. Pokaż wszystkie posty

Zbawienne odosobnienie


 Poranne przebudzenie… Wiele zależy od pierwszych chwil. Krzywdzimy siebie i najbliższych, gdy od razu rzucamy się w strumień aktywności. Na początku najlepiej zrobić znak krzyża. Ale potem wcale nie byłoby ideałem odmawiać od razu jakąś słowną modlitwę. To dopiero później. O wiele bardziej fundamentalne jest proste, bezsłowne zatrzymanie się. Czas trwania nie jest ważny. Istotny jest fakt wydobycia ze świadomości trzech myśli: „Jestem”, „Ty, Boże, JESTEŚ”, „Jesteśmy”.

Następnie chodzi o to, aby spokojnie trwać w poczuciu współobecności „Bóg-ja”. W pewien sposób cały świat ze wszystkimi sprawami do załatwienia, powinien całkowicie zniknąć, aby  jak najpełniej doświadczyć stanu wyzwalającego odosobnienia. Jest to swoiste „mikro-wyjście” na „miejsce pustynne”. Oto solidna „poranna kotwica”, która będzie zbawienną pomocą, zwłaszcza wtedy, gdy „morze spraw” będzie w ciągu dnia szczególnie wzburzone. Kto tego „bazowego zatrzymania” nie uczyni, już w punkcie startu skazuje się na niższy poziom wewnętrznego pokoju, a najczęściej będzie to oznaczać wysoką podatność na różne rozdrażnienia i reakcje nerwowe. Ten zabieg „złapania” choć krótkiej „chwili odosobnienia” jest tym bardziej potrzebny, im bardziej aktywny tryb życia prowadzimy. Potem w ciągu dnia, można wracać do tego pierwotnego wyciszenia, które zostało konkretnie zapisane w pamięci. Dzięki temu nawet pośród natłoku zajęć zdołamy wejść w stan krótkiej „regenerującej koncentracji”, gdy pojawi się poczucie rozkojarzenia.

Warto zauważyć, że nie chodzi tu o odmawianie jakiejś słownej modlitwy, ale cały akcent pada na zbawienną wartość faktu prostego zatrzymania się. Ewangelista Łukasz w pewnym miejscu zanotował o Jezusie: „Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne” (por. Łk 4, 38-44).  Interesujące jest to, że ewangelista Marek odnośnie tego samego epizodu dodaje jeszcze: „tam się modlił”. Łukasz zawsze akcentował znaczenie modlitwy, a oto tym razem nic o niej nie mówi. Pominięcie tej informacji ma zapewne na celu podkreślenie znaczenia czynności, jaką jest udanie się na odludne miejsce.  

To cenna sugestia, aby odkrywać życiodajną wartość zwykłego odchodzenia w miejsca, które pozwalają uzyskać stan odosobnienia. Nie jest to nawet konieczne w sensie fizycznym. Ważniejszy jest stan serca, które duchowo wchodzi w rzeczywistość odosobnienia i zapomnienia o wszystkim: tylko Bóg i ja. Kto wtedy zdoła zapomnieć  nawet o najbliższych, ten otrzyma nagrodę od Boga w postaci jeszcze większej miłości i mądrości wobec nich.      

Pustynne trwanie daje także siłę, aby nie dać się zniewolić i posiąść.  Wyrazem duchowej wolności jest zaangażowanie swego serca tylko w to, co jest zgodne z wolą Boga. Po dokonanych cudach przez Jezusa tłumy „chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich”. Jest  to duża pokusa, aby zatrzymać dla siebie i przy sobie osobę, która jest  „dawcą dobra”. Niestety, gdy człowiek chce mieć kogoś tylko dla siebie, jest to egoizm posiadania. Mistrz oczywiście nie dał się zawłaszczyć. Nie uległ pokusie „ciepełka” w pewnym ograniczonym gronie, lecz jednoznacznie odrzekł: „Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę”.  Jezus mocno zaakcentował, że Jego priorytetem jest wypełnienie woli Boga Ojca i służba wszystkim ludziom, do których jest przez Niego posłany.

Zauważmy, że ta deklaracja nastąpiła bezpośrednio po czasie odosobnienia w miejscu pustynnym. Tak! Istnieje ścisły związek pomiędzy doświadczeniem pustynnego odosobnienia oraz wolnością i otwartością serca. Ta relacja jest ważna dla wszystkich, szczególnie zaś dla pustelników. Pustelnik jest wezwany do tego, aby uwielbiał Boga i wypraszał potrzebne łaski dla wszystkich ludzi. Chodzi o Boże zaproszenie do tego, aby w sercu nieustannie mieć troskę o zbawienie każdego człowieka. Cel ten jest możliwy do realizacji tylko wtedy, gdy na wzór Jezusa serce jest wewnętrznie wolne, czyli uwiedzione i wyzwalająco posiadane jedynie przez Boga.           

2 września 2015 (Łk 4, 38-44)     

Zawsze z Maryją


Uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski… Uroczystość ta przypada 3 maja. W tym roku jest to niedziela. Dlatego w liturgii świętujemy w dniu dzisiejszym. To wielkie zaproszenie, aby spojrzeć na swoje życie w perspektywie obecności Maryi. Warto dostrzec trzy charakterystyczne obszary naszych egzystencjalnych doświadczeń: zwycięstwo, zwykła codzienność, radykalne cierpienie.

W przeżywaniu zwycięskich chwil cenną inspiracją jest postawa króla Jana Kazimierza po cudownej obronie Jasnej Góry. Potrafił on dostrzec nadprzyrodzony wymiar tego, co się dokonało. Nie uległ pokusie, że zwycięstwo nad Szwedami było jedynie zasługą ludzkich sił lub efektem pozytywnego przypadku. Jan Kazimierz spojrzał głębiej. Odkrył zbieżność pomiędzy odniesionym zwycięstwem i wstawienniczą obecnością Maryi w miejscu oblężenia. Owocem tej pokornej obserwacji stał się uroczysty akt z 1 kwietnia 1656 roku, w którym ogłoszono Maryję jako Królową Polski.

To konkretne zaproszenie, aby dostrzegać dyskretne wstawiennictwo Maryi w tym wszystkim, co stanowi nasze życiowe zwycięstwa i radości. Maryja, zostając Matką Boga, uwielbiała Boga, siebie postrzegając jako bezinteresownie obdarowaną. Dzięki temu napełniła się „Bożą królewskością”, stając się Królową. Nasze życiowe „góry” będą na wzór „Jasnej Góry”, gdy Maryja będzie Królową. Jej królowanie chroni przed niszczącym samouwielbieniem i pozwala pokornie i mądrze spożytkowywać odniesione zwycięstwa. Z pewnością dobre przeżywanie wolności i sukcesów nie należy do naszych mocnych cech narodowych. Czerpiąc z Maryjnego orędownictwa i przykładu, otrzymamy wsparcie, aby w praktyce cieszyć się prawdą: „Zgoda buduje”.

                Po ślubach Jana Kazimierza,  z czasem dzień 3 maja został ustanowiony w Polsce jako Uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski, zyskując charakter święta ogólnonarodowego. Wybór tego dnia był ściśle związany z rocznicą uchwalenia pierwszej polskiej konstytucji (Konstytucja 3 maja 1791 roku). Dzieło to było pięknym owocem służebnej pracy, na wzór Maryi. Maryja, niejako kontynuując swe słowa ze sceny Zwiastowania, w zwyczajnej codzienności starała się być pokorną „niewolnicą Pana”. Służba, inspirowana miłością w sercu, to Maryjny sposób na przeżywanie zwyczajnych obowiązków. Nawet najprostsze rzeczy, gdy przeniknięte są promieniami woli Bożej, wydatnie służą dobru doczesnemu i są „trampoliną” do Nieba. Maryja jest Królową w przeżywaniu pracy jako służby, inspirowanej miłością. Ostatecznie nie liczy się to, co robimy, ale ile w to wkładamy miłości.

                Maryja najpełniej ukazała swój królewski blask, gdy do końca wytrwała w bólu pod Krzyżem, na którym umierał Chrystus. Tak! Kobieta, która cierpliwie znosi cierpienie razem z Jezusem, jest piękną królową! Oto błogosławiony drogowskaz, który pokazuje, w jakim kierunku zdążać, gdy spada na nas potężne cierpienie; gdy Krzyż zdaje się przysłaniać cały horyzont istnienia. To czas wielkiej duchowej walki. Szatan chce wyrwać wiarę z serca. Maryja w tej walce odniosła zwycięstwo. Nie zwątpiła w Bożą miłość. Pomimo „naporu klęski”, wierzyła w zwycięstwo. Nie dała się złamać. Cierpliwie znosiła cierpienie do końca. W ten sposób najpełniej ukazała się jako kobieta, która prawdziwie jest Królową. 

W tej atmosferze duchowego zjednoczenia,  Jezus wypowiedział z Krzyża do Maryi i do umiłowanego ucznia znamienne słowa. Do Maryi rzekł: „Niewiasto, oto syn Twój”. Z kolei do ucznia: „Oto Matka twoja” (por. J 19, 25-27).  Maryja posłusznie przyjęła ucznia jako swego syna. Uczeń przyjął Maryję jako swą Matkę. To wydarzenie jest dla nas niejako podwójnym zaproszeniem. Przede wszystkim trzeba dzielnie trwać z Jezusem pod Krzyżem. Ale praktycznie będzie to bardzo trudne. Dlatego najlepiej zrobimy, gdy przyjmiemy Maryję jako swoją Matkę. Możemy być pewni, że w sercu Maryi już jesteśmy jako dzieci, które obdarza swym matczynym ciepłem, ochroną i wsparciem. „Zwycięstwo, jeśli przyjdzie, przyjdzie przez Maryję”.

Najświętsza Maryjo Panno, Królowo Polski, w wydarzeniach radosnych , bolesnych i w wielorakiej zwyczajności, oręduj za każdą Polką i za każdym Polakiem, w kraju i za granicą.  Maryjo, módl się za nami… 

           2 maja 2015 (J 19, 25-27)

         


Obecność i strach


Otworzyła drzwi wejściowe do domu. Weszła do ciemnego przedpokoju. Odruchowo skierowała rękę w stronę kontaktu, aby włączyć światło. Wtem pod palcami zamiast przycisku poczuła ludzką twarz. Z przerażenia zemdlała. Po chwili odzyskała świadomość. Nie było żadnego niebezpieczeństwa. Wszystko skończyło się szczęśliwie... Oto sytuacja, którą przeżyła pewna żona za sprawą swego bardzo dobrego męża, choć mającego nieraz oryginalne pomysły. Tym razem, aby sprawić „niespodziankę”, stanął w ciemnym przedpokoju tak, aby jego twarz była w miejscu kontaktu…

Pomijając szczegółowe okoliczności, w epizodzie tym ujawniła się bardzo poważna kwestia relacji pomiędzy rozpoznaniem obecności i doświadczeniem lęku. Człowiek spontanicznie odczuwa strach, gdy staje wobec rzeczywistości, której nie odbiera jako przejaw dobra, lecz jako bliżej niezidentyfikowane zjawisko lub wręcz zło.  Wszelka nieokreśloność wywołuje pierwotny niepokój istnienia. Powstaje reakcja lękowa, oparta na podświadomym założeniu, że to, czego nie znam, może wyrządzić mi krzywdę. To, co znam jako dobre, daje poczucie bezpieczeństwa. Nie rodzą się wtedy obawy, bo wiem, że nie ma zagrożenia.    

W przeżywaniu często nie jest najważniejsza obiektywna tożsamość doświadczanej obecności, ale to, w jaki sposób ta obecność jest poznawana i interpretowana. To może spowodować szkodliwe nieporozumienie. Wówczas obiektywne zło nie wzbudza niepokoju, zaś dobro wywołuje przerażenie, gdyż jest  potraktowane jako niebezpieczne zło.  

Bardzo dobrze mechanizm ten pokazuje ewangeliczny epizod, gdy uczniowie samodzielnie o zmierzchu wypłynęli na jezioro (por. J 6, 16-21). Ogólnie wiedziano, że wieczorem lub nocą często nad jeziorem pojawiają się gwałtowne wichury, śmiertelnie niebezpieczne. Dlatego normalnie nie wypływano wtedy w rejs przez całe jezioro, aż na drugi brzeg. Obiektywnie rzecz biorąc, mogli nawet stracić życie. A jednak w Ewangelii nie ma informacji, że z tego powodu byli wystraszeni. Taka reakcja pojawiała się natomiast po ujrzeniu Jezusa, „kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi”. Wówczas uczniowie „przestraszyli się”.

Oto drugi aspekt „przetasowania znaczeń”. Z różnych powodów, dobry człowiek może być odebrany jako ktoś, kto wyzwala strach, a nawet obezwładniające przerażenie.  Tak było we wspomnianym epizodzie domowym. Mąż był bardzo dobrym człowiekiem i żona u jego boku czuła się w pełni bezpiecznie. Ale dotykając jego twarzy, nie rozpoznała go, lecz spontanicznie zareagowała tak, jakby to był jakiś włamywacz. Tak więc człowiek choć był dobry, wzbudził jednak przerażenie. Podobny mechanizm zadział u uczniów wobec Jezusa. Jezus zbliżał się do łodzi jako umiłowany przez nich Pan. Co więcej, aby udzielić pomocy. Pomimo tego, uczniowie początkowo nie rozpoznając Go, doznali lęku. Nie wystraszyli się jeziora, które "burzyło się od silnego wiatru", lecz Jezusa. Na szczęście po słowach: „To Ja jestem, nie bójcie się”, sytuacja uległa diametralnej zmianie. Jezus został rozpoznany. Dodatkowo potwierdził swą Boską moc poprzez cud natychmiastowego zabrania łodzi wraz z uczniami do bezpiecznego brzegu.

Epizod ten jest zaproszeniem, abyśmy w Jezusie zawsze rozpoznawali Człowieka i Boga, w obecności którego możemy czuć się bezpiecznie i mieć pokój serca. Bóg jest zawsze „dobrze obecny” nawet wtedy, powstaje wrażenie jego nieobecności lub „złej obecności”. W każdej sytuacji Jezus powtarza: „Ja jestem, nie bójcie się”. Boża obecność zawsze chroni przed „utopieniem się” w głębinach burzowych sytuacji. Z Bogiem żadna burza nie ma mocy nas zniszczyć. Tylko trzeba na tę obdarowującą obecność ufnie się otworzyć. Jednocześnie Chrystus wiernie towarzyszy nam, abyśmy szczęśliwie dotarli do „brzegu”; do celu, który pragniemy osiągnąć. Nawet jeśli opuszczamy Boga, On nas nigdy nie opuszcza. Wciąż od nowa zaprasza nas do zdążania drogą Jego świętej woli. Im bardziej ufamy Jezusowi, tym bardziej doświadczymy Jego umacniającej obecności. Panie, bądź źródłem naszej życiowej odwagi…  

18 kwietnia 2015 (J 6, 16-21)




Rzeczywista bliskość


Człowiek pragnie bliskości drugiego człowieka. Jest to tęsknota, którą Stwórca wpisał w ludzką naturę. Wielu ludzi szuka zaspokojenia tego pragnienia jedynie w wymiarze fizycznym; poprzez bycie razem w tym samym miejscu. W IV wieku, w przypływie fascynacji, tłumy zaczęły ciągnąć na pustynię, aby podjąć życie w pobliżu umiłowanych pustelników. Z czasem wielu adeptów pustynnych zmagań odkrywało, że samo bycie nieopodal pustelni nie wystarczy. Na pustyni pozostawali dłużej tylko ci, którzy byli w stanie odkryć wspólną przestrzeń duchową.  

Na nieco podobnej zasadzie wspólne zamieszkanie jawi się zakochanym jako wcielenie marzenia o stałej współobecności. Bycie razem w jednym miejscu daje radość. Rozłąka wyzwala cierpienie. Gdy wspólna przestrzeń jest już codziennością, okazuje się, że sama fizyczność do szczęścia nie wystarczy. Jedynie na początku było to wystarczające źródło emocjonalnego doświadczenia bliskości.  

Warto zauważyć, że pewnego razu nawet Maryja wraz krewnymi zaakcentowali swą fizyczną obecność. Gdy Jezus usłyszał, że Maryja wraz z krewnymi stoją w pobliżu i pytają o Niego, zaistniałą sytuację wykorzystał, aby wyjaśnić, że wymiar fizyczny nie jest najważniejszy. Spoglądając na siedzących wokół siebie słuchaczy oznajmił: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten  Mi jest bratem, siostrą i matką” (por. Mk 3, 31-35).  

W ten sposób Jezus wskazał, że wspólnota duchowa ma pierwszoplanowe znaczenie. Wspólnotę tę tworzyli ludzie, którzy byli zgromadzeni wokół Jezusa, aby słuchać Jego słowa. Nikt ich nie zmuszał, sami przyszli, aby napełniać się życiodajnym słowem.  Oto cenna sugestia. Realna bliskość rodzi się wtedy, gdy jeden człowiek słucha drugiego. Trzeba podkreślić, że zgromadzeni ludzie widzieli przed sobą Jezusa jako Bożego człowieka, a nie jako spektakularne Boskie zjawisko. Zarazem Jezus wsłuchiwał się w bicie serc swych słuchaczy. Można powiedzieć, że bliskość pomiędzy ludźmi jest wprost proporcjonalna do poziomu wzajemnego dialogu. Jedność fizycznej przestrzeni może być wielką i niezbędną pomocą, ale nie jest czymś wystarczającym; zarazem nie zawsze jest konieczna. Istotne znaczenie ma obecność słowa pomiędzy jednym i drugim człowiekiem. Wzajemny przepływ słowa tworzy wzajemną bliskość.

Doprecyzujmy, że w głębszej relacji swoistą formą mówienia jest także milczenie. Jest to świadoma rezygnacja ze słowa na zasadzie ofiary. Zarazem druga osoba musi być tego świadoma, aby braku słowa nie potraktowała jako braku obecności, lecz przeciwnie jako znak „pełniejszej obecności”.  Ta prawda jest bardzo ważna w życiu pustelniczym. Pustelnicze milczenie nie jest stanem hermetycznej izolacji, ale specyficzną metodą uzyskiwania w Bogu głębszej duchowej bliskości z ludźmi. Oczywiście jest to uniwersalna metoda dla wszystkich. Nie będąc w tej samej fizycznej przestrzeni, możemy trwać w realnej bliskości. Stan taki może być bardziej rzeczywisty, aniżeli bliskość osób, które stale przebywają w tym samym miejscu. Od czego zależy skuteczność słowa?

Jezus wskazuje, że wchodzimy w relację bliskości z Nim tylko wtedy, gdy wypełniamy wolę Bożą. Bliskość  jest możliwa tylko w Bogu.  Mówiąc obrazowo, Jezus jest w centrum okręgu, na którym znajdują się ludzie. Im bardziej każdy człowiek zbliża się do centrum, tym bardziej zbliżamy się także do siebie. Im bardziej dwie osoby poprzez słowo i czyn wypełniają Wolę Bożą, tym bardziej są we wzajemnej bliskości. Jest to bliskość realna, choć na ziemi może być niewidoczna. Pełna „widoczność” ujawni się w Niebie. W Wieczności dwie osoby będą na tyle cieszyły się szczęściem bycia razem, na ile na ziemi wypełniły wolę Bożą.

Modlitwa jest uprzywilejowanym środkiem jednoczącej bliskości. Poprzez modlitwę otwieramy się na dar woli Bożej. Dzięki temu Bóg realnie tworzy niewidzialną więź. Ta więź powoduje, że „dwa ciała stają się jedną duszą”. Po Zmartwychwstaniu proporcjonalnie do jedności duchowej zaistnieje także jedność ciał uwielbionych w Ciele Chrystusa. Poprzez wiarę otwierajmy serca na te prawdy pełne Nadziei...

27 stycznia 2015 (Mk 3, 31-35)