Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adwent. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adwent. Pokaż wszystkie posty

Szansa na szczęście


             Przeżywamy adwentowe oczekiwanie… Dzisiaj rozpoczynamy okres bezpośredniego przygotowania do uroczystości Narodzenia Pańskiego. Będziemy świętować fundamentalną prawdę, że Bóg stał się człowiekiem i zamieszkał pośród nas jako Zbawiciel. To wielka szansa! Nie chodzi o to, aby samemu zbawiać siebie, rodzinę i cały otaczający świat. Jesteśmy zaproszeni, aby przyjąć jedynego i prawdziwego Zbawiciela, którym jest Jezus Chrystus. Tylko On ma nieskończoną moc, aby dać upragnione szczęście; jeśli trzeba, nawet wyprowadzając z otchłani nieszczęścia. Wszelkie próby samouszczęśliwiania lub uszczęśliwiania innych samemu spełzną na niczym lub po „wspaniałym czasie” ostatecznie doprowadzą do jakiejś formy nieszczęścia.

W Ewangelii znajdujemy bardzo ważny fragment, gdzie przedstawiona jest  genealogia Jezusa Chrystusa (Por. Mt 1, 1-17). Nie jest to precyzyjny zapis kronikarski, ale przesłanie duchowe, powiązane z faktami historycznymi w dziejach ludu wybranego.  Najważniejsza jest interpretacja  teologiczna, której kwintesencja jest zawarta w nagłówku: „Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama”. Imię Jezus oznacza „Jahwe zbawia”. „Chrystus” jest greckim odpowiednikiem hebrajskiego „Mesjasz” i może być przetłumaczone jako „namaszczony, pomazaniec”.  Tak więc określenie „Jezus Chrystus” wskazuje na tożsamość Osoby, która została namaszczona przez Boga do tego, aby być Zbawicielem.  Ale nie jest to tylko jakiś „abstrakcyjny wybawiciel nie z tego świata”. Jezus ma konkretny rodowód, który wskazuje na głębokie osadzenie w rzeczywistości ludzkiej.

 Unaocznieniem tego jest obecność na początku genealogii wielkiego patriarchy Abrahama, któremu Bóg obiecał, że z jego potomstwa wyjdzie Mesjasz. Jeszcze ważniejsze jest nawiązanie do króla Dawida. Sformułowanie „Syn Dawida” było tożsame w judaizmie palestyńskim z tytułem mesjańskim. Dawidowi Bóg obiecał wieczną trwałość jego królestwa w jego potomku. Dlatego powszechnie oczekiwano Mesjasza, Syna Dawida. Ten wątek podkreśla fakt, że cały rodowód został podzielony na trzy części po czternaście pokoleń. Czternaście jest tzw. liczbą Dawidową. Każda litera miała odpowiednik cyfrowy. Używano w piśmie tylko spółgłosek. „d” miało wartość  4, zaś „w” 6, czyli „dwd” po zsumowaniu dawało wartość 14.  Tak więc Jezus jest ukoronowaniem całej historii zbawienia, która prowadziła ostatecznie do pojawienia się na ziemi zapowiadanego i oczekiwanego od wieków Zbawiciela.

Nie są to jedynie jakieś teoretyczne dywagacje, ale „usilne uzasadnienie” i zachęta, abyśmy otworzyli się na Zbawiciela, który jako Człowiek i Bóg jest w stanie nam pomóc we wszystkim, włącznie z największymi tarapatami. Ale oczywiście najważniejsze jest to, że Jezus umożliwia nam wejście do wieczności, gdzie po doczesnych trudach będziemy mogli uczestniczyć w tym, co totalnie przekracza nasze najśmielsze oczekiwania.

Warto zwrócić uwagę, że w rodowodzie Jezusa obok potomków linii męskiej wymienione są także cztery kobiety: Tamar, Rachab, Rut i Batszeba. Każda z tych czterech kobiet naznaczona była piętnem jakiegoś poważnego grzechu lub pogańskiego pochodzenia (co dla Żydów było nawet czymś gorszym niż grzech).  Odnotowanie tego faktu sugeruje, że Jezus jako człowiek przyjmuje całą swą historię rodową, zarazem  jako Bóg przychodzi do wszystkich, niezależnie od pochodzenia i postępowania.

Prawda, że tylko Jezus jest Zbawicielem, nie suponuje żadną miarą, że człowiek może stać i bezczynnie czekać na Boże zbawienie.  Niezbędny jest trud współpracy, który nie polega jednak na byciu „drugim Stwórcą”, ale na przyjmowaniu „daru Stwórcy”. Fundamentem takiej postawy jest modlitwa, czyli przywoływanie Jezusa i ufność, że jako Zbawiciel na pewno odpowie.

Módlmy się gorąco o szczęście bliskich nam osób, zgodnie z tym, jak serce nam podpowiada.  Możemy być pewni, że Bóg jako nieskończona Miłość udzieli jeszcze więcej niż błagamy. Gdy nie jesteśmy zbawicielami, ale pozostajemy jedynie narzędziami w ręku Zbawiciela, wtedy poprzez nas płyną do ludzkich serc potężne strumienie „zbawczego szczęścia”.  Ten Chrystusowy strumień nawet wielkie nieszczęście jest w stanie dogłębnie przeniknąć i przeobrazić w jeszcze większe szczęście.    

17 grudnia 2015 (Mt 1, 1-17)

Nadzieja i Zbawiciel


Nadzieja jest matką mądrych… Oto najczystsza prawda! Skąd w takim razie powszechnie znane powiedzenie: „Nadzieja jest matką głupich”? Odpowiedź jest prosta. Ludzie często lokują nadzieję jedynie w sobie, w innych ludziach lub w rzeczach. Stworzenie jest traktowane tak, jakby było „boskim zbawicielem”. Bóg, prawdziwy Zbawiciel, jest odsunięty na dalszy plan lub całkowicie pominięty. Konsekwencją tego są nierozsądne oczekiwania i działania, rozczarowanie, a nawet sromotna porażka. To wyzwala poczucie, że „było się głupim i naiwnym”. Za ten stan nie można jednak winić nadziei. Źródłem problemu jest budowanie na niewłaściwym fundamencie.

Nadzieja ujawnia pełnię swego blasku tylko wtedy, gdy jest pokładana w Jezusie Chrystusie. Jest On zarówno Bogiem, jak i człowiekiem. Nie jest tylko Bogiem, w jakiego wierzą wyznawcy judaizmu lub islamu. Nie jest także tylko „idealnym człowiekiem”, jak postrzegają Go niektórzy niewierzący humaniści. Adwent to wyjątkowa okazja w ciągu roku, gdy możemy stać się mądrzejsi dzięki temu, że pełniej złożymy całą nadzieję w Jezusie, jedynym Panu i Zbawicielu. Nie oznacza to negacji „pomocnej wartości” drugiego człowieka lub rzeczy. Zwłaszcza przyjaciel, gdy jednocześnie dwie strony są w stanie wznieść się na „poziom relacji przyjacielskiej”, jest bezcennym skarbem.  Ale człowiek lub rzeczy mogą być prawidłowym i skutecznym wsparciem tylko wtedy, gdy są „drugie” po „Boskim Pierwszym”. Mury budynku trwale chronią i ogrzewają, gdy są postawione na solidnym fundamencie, z poszanowaniem zasad dobrej konstrukcji. W przeciwnym razie z czasem popękają, a nawet mogą zawalić się i zamiast chronić życie przyczynią się do kalectwa lub uśmiercenia.

W Ewangelii Jan Chrzciciel świetnie tłumaczy, jak powinno wyglądać życie, które przesiąknięte jest na wskroś zdrową nadzieją. Przede wszystkim najważniejszą osobą jest Jezus Chrystus.  On jest prawdziwym Mesjaszem, czyli Zbawicielem. Warto zauważyć, że Jan nie ulega pokusie zajęcia pierwszego miejsca. Nie robi z siebie zbawiciela i nie zachowuje się jak zbawiciel. Gdy niektórzy byli skłonni uznać go za Mesjasza, z uwagi na prorocką mądrość tego, co czynił i mówił, pokornie oznajmił, że przyjdzie „mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów” (por. Łk 3, 10-18).  

To niesamowita deklaracja, której styl warto zapamiętać! Wiele problemów bierze się stąd, że ludzie mający początkowo dobre pomysły i szlachetne intencje, zachowują się tak, jakby byli zbawicielami ludzkości. Wówczas nawet najsensowniejszy projekt nie zostanie zrealizowany lub ewentualnie powstała budowla w pewnej chwili rozsypie się jak domek z kart. Jan Chrzciciel, pokornie i zdecydowanie, wskazuje na Jezusa i proroczo zapowiada: „On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem”. Chrzest oznacza w swym pierwotnym sensie zanurzenie. Gdy zdrowo pokładamy nadzieję w Jezusie, wtedy jesteśmy przepalani ogniem Ducha Świętego i zarazem płoniemy „duchowym i świętym” światłem. Dzięki temu stajemy się coraz bardziej trwali i mocni, gdyż tkwiące w nas destrukcyjne zło oraz wszelkie iluzje są wypalane. Zarazem misja, którą realizujemy, przestaje być pyszną ekspresją „własnego ja”, stając się uniżonym odzwierciedleniem Boskiej Woli. Dzięki temu wiele serc otwiera się, gdyż nie czują się przytłaczane przez naszą „zbawczą dobroć”, ale mają doświadczenie wyzwalającej dobroci  „Boskiego  Zbawiciela”.

Nadzieja, mająca swe źródło w  Jezusie, emanuje wobec ludzi światłem, w którym trzy barwy wzajemnie się przenikają: miłość, sprawiedliwość i brak przemocy. W realizacji drogi życiowej nie jest najważniejsze zewnętrzne miejsce pobytu, ale wewnętrzna postawa tam, gdzie jesteśmy w danym czasie. Miłość jest gotowością do tego, aby dzielić się z potrzebującym. Sprawiedliwość akcentuje fakt, aby nie domagać się więcej, niż się nam należy. Wreszcie brak przemocy jest poszanowaniem wolności sumienia oraz szukaniem rozwiązań, gdzie najważniejsza jest „siła argumentu”, a nie „argument siły”.

Miejmy nadzieję zawsze i wszędzie…

13 grudnia 2015 (Łk 3, 10-18)

Pełny sens Adwentu


Rozpoczynamy święty czas Adwentu… Ewangelia czytana dzisiaj na Mszy świętej  odnosi się do tego, co będzie dziać się na końcu czasów. „Moce niebios zostaną wstrząśnięte” i ludzie „ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą” (por. Łk 21, 25-28. 34-36). Taki wybór tekstu jest całkowicie niezrozumiały, jeśli zatrzymamy się jedynie na powierzchownym skojarzeniu Adwentu z „bożonarodzeniowym świętowaniem”.  Trafniejsze wydawałoby się „jakieś słowo”, które wprowadza w klimat świątecznego przebywania przy Bożym Dziecięciu. Wszystko jednak jest w porządku. Dzisiejszy tekst Ewangelii wręcz rewelacyjnie wydobywa pełnię chrześcijańskiego sensu okresu, który właśnie rozpoczynamy.   

W kontekście współczesnych realiów, warto uświadomić sobie trzy fundamentalne poziomy podejścia do Adwentu: nie-chrześcijański, częściowo chrześcijański i w pełni chrześcijański.
Na pierwszym poziomie wszystko ogranicza się do stopniowo rozkręcanej „magii” świątecznych zakupów. Sieci handlowe na swój sposób naśladują kalendarz liturgiczny. W ten sposób powstała swoista handlowa wersja „adwentu”, który rozumiany jest jako „kupowanie prezentów” i „korzystanie ze świątecznych promocji”. Jest to wielka redukcja duchowego bogactwa do materialnego posiadania. Ale reinterpretacja jest jeszcze głębsza. W przestrzeni publicznej poprawnie polityczne staje się używanie jedynie określeń w rodzaju „Wesołych Świąt”. „Boże Narodzenie” zostaje usunięte, aby nie drażnić niewierzących lub  wyznawców innych religii, np. muzułmanów. Jezus, którego narodzenie jest pierwotnym źródłem istnienia adwentowego czasu, zostaje usunięty lub traktowany jedynie jako „marketingowy punkt zaczepienia”. Miejmy świadomość tej pokusy, gdyż jesteśmy podświadomie nasycani tym niechrześcijańskim myśleniem.

Na drugim poziomie wchodzimy w zdrową logikę chrześcijańską. Tym razem cały akcent pada na relację pomiędzy Adwentem i Bożym Narodzeniem. Podejmowane jest duchowe przygotowanie do uroczystości Narodzenia Pańskiego, która jest rozumiana jako wspomnienie pierwszego przyjścia Syna Bożego do ludzi. W centrum jest Tajemnica Wcielenia, czyli prawda, że w Jezusie Bóg stał się człowiekiem. Kolejne tygodnie Adwentu są czasem radosnego oczekiwania na święta Bożego Narodzenia. W sercu rodzi się narastające pragnienie, aby po raz kolejny ujrzeć Boże Dziecię złożone w betlejemskim żłóbku. Piękną pomocą w tych duchowych przygotowaniach jest tradycja porannych Mszy świętych zwanych  „Roratami” oraz rekolekcje, przeżywane w parafii lub w innej formie.  Trzeba jednak pamiętać, że nie jest to jeszcze pełne chrześcijańskie znaczenie Adwentu.

Otóż wspomnienie pierwszego przyjścia Jezusa kieruje nasze dusze ku oczekiwaniu na Jego ostateczne przyjście na końcu czasów.  W ten sposób odsłania się głęboki sens dzisiejszego fragmentu Ewangelii o czasach ostatecznych. Tak naprawdę przeżywamy Adwent w pełni po chrześcijańsku  dopiero wtedy, gdy przygotowując się do świąt Narodzenia Pańskiego jednocześnie na nowo wzbudzamy w sobie pragnienie ujrzenia Jezusa Chrystusa „twarzą w Twarz”. To będzie dopiero pełnia Bożego  Narodzenia w naszym życiu, bez żadnej doczesnej zasłony. Stanie się tak dopiero „na końcu czasów”, co dla konkretnego człowieka oznacza moment śmierci.

Dla chrześcijanina  śmierć nie jest „smutnym końcem”, ale „radosnym początkiem” narodzin dla Nieba. Dlatego Adwent jest także zachętą do radosnego oczekiwania dnia swego odejścia z tego świata do Wieczności. W tej perspektywie właściwie całe życie jest Adwentem. Umrzeć to wielki Boży dar.  Kto mówi, że jest chrześcijaninem, ale woli jeszcze „pożyć tutaj” niż odejść do Pana, tak naprawdę nie do końca wierzy, że bezpośrednia kontemplacja Jezusa jest największym Szczęściem. „Pobożne praktyki” i „rodzinne świętowanie” to jeszcze nie wszystko. Autentyczna wiara jest dopiero wtedy, gdy ufnie przyjmujemy przyjście Syna Człowieczego, Jezusa Chrystusa,  i zaproszenie do uczestniczenia w Wiecznej Szczęśliwości z Bogiem. 

Samotność, zwłaszcza pustelnicza,  jest w tym względzie wielką pomocą. Będąc w pustelni „samotnym przed Obliczem Samotnego”, bardzo ucieszę się, gdy z chwilą mej śmierci dokona się doskonałe zespolenie naszych samotności… Oto pełnia Bożego Narodzenia, bez żadnej doczesnej zasłony…

29 listopada 2015 (Łk 21, 25-28. 34-36)