Dzisiaj, w Wielki Czwartek, warto zatrzymać się nad rozumieniem kapłańskiej
ofiary. Jezus Chrystus jest Najwyższym Kapłanem. Niektórzy z Jego Woli
otrzymują specjalny sakrament. To
kapłaństwo służebne, które pozwala służyć poprzez sprawowanie sakramentu
Eucharystii i sakramentu pojednania. Wszyscy jednak chrześcijanie uczestniczą w kapłaństwie powszechnym.
Kim jest kapłan? Kapłan to człowiek, który składa ofiarę. Ofiara to
rezygnacja z jakiegoś dobra. Tym dobrem może być nawet całe życie. Dotykamy
szczególnie szlachetnej struny w harfie ludzkiej duszy. Wspaniale, jeśli z
naszego wnętrza wydobywa się czysty dźwięk ofiary. Wiemy jednak, że można też
fałszować. Dlatego najpierw warto uświadomić sobie dwa nieczyste sposoby
odgrywania ofiarniczej melodii życia.
Pierwsza fałszywa nuta polega na tym, że deprecjonuję wartość tego, z czego
rezygnuję. Przykładowo, na stole leży wspaniała kanapka. Nie biorę i nie jem
tej kanapki. Przed innymi ukazuję się jako ten, który podejmuje wyrzeczenie.
Wewnętrznie jednak uważam, że ta kanapka jest niesmaczna, niedobra i nie mam
czego żałować. Na tej zasadzie niektórzy żyją w celibacie lub w ślubie
czystości. Małżeństwo jawi się dla nich jako coś gorszego, dobro niższego
rzędu, a nawet rodzaj zła (głębokie wewnętrzne przekonania, wyrażane lub
częściej skrywane).
Przy takim podejściu, powstaje ofiara nieczysta. Nieczystość polega na tym,
że to, z czego rezygnuję, zaczynam traktować jako coś złego lub gorszego.
Siebie zaś uważam za będącego na lepszej drodze. Traci to rzeczywistą wartość
ofiary. Nie jest bowiem ofiarą odmówienie sobie zjedzenia kanapki, którą uważa
się za popsutą i niesmaczną.
Druga fałszywa nuta jest swoistym przeciwstawieniem tego pierwszego
przypadku. Tym razem zgodnie z prawdą, uznaję dobroć tego, z czego rezygnuję.
Widzę smaczną kanapkę, uznaję jej walory smakowe i rezygnuję ze zjedzenia.
Ofiara jest rzeczywiście złożona. Świadomość utraty rodzi jednak głębokie
poczucie bólu. Potrzebny jest mechanizm rekompensaty. Rozwiązaniem staje się
robienie z siebie męczennika ofiary. Rezygnuję
z małżeństwa, z rodziny. Podejmuję wyrzeczenia i domagam się, aby moja
ofiara została dostrzeżona i dowartościowana przez ludzi.
Brak wdzięczności powoduje zgorzknienie i stopniową utratę motywacji do
ofiarniczego życia. W konsekwencji ofiara zostaje zanieczyszczona. Staje się co
najwyżej formą masochizmu.
Wreszcie dochodzimy do sytuacji, gdy melodia pięknie rozbrzmiewa. Ofiara
czysta. Dodajmy od razu, że tak naprawdę staję się to możliwe dopiero po
przejściu wcześniejszych etapów dojrzewania. Na czym polega urok czysto
odgrywanej melodii ofiarniczej?
Przede wszystkim jest to do bólu szczera wierność prawdzie. Rezygnując ze
zjedzenia smakowitej kanapki, w pełni uznaję jej wyśmienite walory.
Jednocześnie nie pojawia się jakieś oszukańcze odbieranie wartości. Kobieta,
mężczyzna, małżeństwo, rodzina są czymś dobrym. Przekonanie o tej dobroci jest
mocno zakorzenione w głębi serca. Dlatego przy rezygnacji, serce krwawi, bo
występuje realny ból braku kogoś lub czegoś. Cierpienie zostaje jednak
przezwyciężone mocą miłosnej relacji z Bogiem, Absolutnym Dobrem.
Zarazem nie domagam się żadnej wdzięczności i uznania ze strony ludzi. Co
najwyżej pokornie przyjmuję otrzymywane gesty solidarności. Jedyne oczekiwanie
kieruję w stronę Boga, który rani i leczy. Szczęście polega na cierpieniu z
miłości na chwałę Boga i dla zbawienia ludzi. Im bardziej człowiek składa
czystą ofiarę, tym bardziej wewnętrznie krwawi. Na twarzy może być uśmiech, ale
nie zawsze... Jezus na krzyżu nie uśmiechał się, jak nieludzki posążek Buddy…
Wielki Tydzień. Panie Jezu, Najwyższy Kapłanie, w Wielki Czwartek udzielaj mocy Ducha Świętego, aby na drodze ofiary do
końca wypełnić Wolę Bożą.
28 marca 2013 (Łk
4, 16-21)