Pójdź za Mną... zbawienna przemiana


„Nie wiem, co się ze mną dzieje. Kompletnie nie jestem w stanie ogarnąć napływającego strumienia intensywnych myśli i uczuć. W miejsce dotychczasowego poukładanego świata, rzeczywistość nie dająca się zrozumieć i opisać. Zamiast wcześniejszej pewności siebie, wręcz opłakany stan jakiegoś poczucia  życiowej niemocy”. Jak interpretować tego typu świat przeżyć? 


Na pierwszy rzut oka rodzą się raczej negatywne skojarzenia. Trzeba jednak pamiętać, że człowiek jest misterium o wielkiej skali wielorakich przeżyć. Dlatego pochopne wyciąganie wniosków byłoby ogromnym błędem. Opisany świat trudnych doświadczeń jak najbardziej może być  zwiastunem czegoś niezwykle pozytywnego. Sens negatywny  lub pozytywny zależy od kierunku, w którym przeżywane procesy zdążają.

W Piśmie Świętym spotykamy wstrząsające zestawienie. Z jednej strony widzimy grupę ludzi, którzy prezentują wielką siłę efektywnego działania, włącznie ze zdolnością do uśmiercenia Jezusa. Ale niestety jest to szatańska siła pragmatycznego rozumu. Ta fizyczna i rozumowa moc bez miłości prowadzi ostatecznie do moralnej autodestrukcji. Z drugiej strony jesteśmy świadkami wydarzeń w życiu Jezusa.  Jego przerażające wołanie na Krzyżu „Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił.” ukazało trudny do uzmysłowienia sobie stan ludzkiej niemocy i ogołocenia. Bezgraniczne cierpienie nie zachwiało jednak zaufania do Ojca: „Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego”. Dlatego czas umierania był dla Jezusa drogą do Zmartwychwstania. Stało się tak, gdyż wszystko było u Niego nakierowane na Boga Ojca. 

Na drodze duchowego wzrostu  możemy mówić o tzw. dezintegracji pozytywnej. Polega to na tym, że rozsypuje się dotychczasowy świat. Towarzyszy temu trud zmagania i poczucie nierozumienia tego, co się dzieje.  Ale jest to coś niezwykle pozytywnego, gdyż dzięki temu rodzi się nowy świat. Stare ziarno obumiera, ale dzięki temu wydaje nowy plon. Boża Obecność umożliwia najbardziej optymalny wzrost. Dlatego warto otworzyć się na Jezusa. Wraz z Jego przyjściem trzeba być przygotowanym na doświadczenie umierania. Ale jest to umieranie, które prowadzi do Zmartwychwstania.  

Scena powołania pierwszych uczniów pozwala uchwycić ważne elementy związane  z przyjściem Jezusa (Por. Mt 4, 18-22). Przede wszystkim Chrystus przychodzi i mówi „Pójdź za Mną”, czyniąc swym uczniem. Istniała wielka różnica pomiędzy rabinami i Jezusem. Rabini mieli uczniów, którzy do nich się zgłaszali. Jezus zaś sam wychodzi z inicjatywą.  Z Miłości sam dokonuje wyboru tego, a nie innego człowieka. 

Najlepszą reakcją na otrzymaną Miłość jest ufne powiedzenie „tak”. Nie chodzi tu o decyzję opartą na „mędrkowaniu”. Rozum nie da rady. Najgłębsza odpowiedź może wypłynąć jedynie z serca. Tak zrodziła się relacja pomiędzy Jezusem i uczniami. To był owoc spotkania; konkretne wzajemne  odniesienie. Uczniowie mogli widzieć Mistrza oczami, słyszeć Jego głos uszami, dotykać Go rękami, odczuwać i smakować Jego Obecność. W takim osobistym konkrecie stał się możliwy heroiczny akt zrelacjonowany słowami: „Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”. 

Oto moment totalnego ogałacania się z dotychczasowego świata. Jest to bolesny proces psychologiczny, który zakłada jednoznaczny akt duchowy „Tak, Panie, idę za Tobą”. Jeśli serce odpowie z miłością i ufnością, następuje przeobrażenie dotychczasowego świata w nowy świat, gdzie Bóg  bardziej jest na pierwszym miejscu. „Pójdź za mną” nie ogranicza się jedynie do jednorazowej sytuacji przy wchodzeniu na drogę powołania. Jezus sukcesywnie powtarza to zaproszenie. W ten sposób zaprasza nas do kolejnych kroków na drodze ogołocenia i całkowitego pójścia za Nim. 

Uważajmy, aby nie przeoczyć kolejnych wizyt Jezusa ze słowami „Pójdź za Mną”. To jedyna możliwość, aby poprzez umieranie z Jezusem coraz głębiej uczestniczyć w radości Zmartwychwstania...   

30 listopada  2013 (Mt 4, 18-22)