Zostawić wszystko?


            „Zostawić wszystko i pójść za Jezusem”… Dla człowieka, który pragnie mieć pokój w sercu i duchową wolność, to stwierdzenie nie jest tylko abstrakcyjną metaforą. Chodzi o konkretną rzeczywistość. Przy czym istotą nie jest zewnętrzny sposób zachowania, ale wewnętrzne decyzje, poświadczone adekwatnym działaniem.

„Zostawić wszystko”, to w najgłębszym sensie porzucić wszystko, co na dalszej drodze życia nie byłoby zgodne z wolą Boga. Oznacza to konieczność zaprzestania jakiejś grzesznej postawy lub rezygnację z tego, co wprawdzie jest dobre wedle Przykazań, ale byłoby niezgodne z otrzymanym powołaniem.  Najczęściej na początku ma miejsce przełomowa decyzja, która wręcz dzieli życie na dwa odmienne etapy: „czas przed” i „czas po”.  Powstaje nawet wrażenie, że pojawiła się całkowicie "nowa jakość", co jednak jest tylko iluzją, która po pewnym okresie da o sobie znać. Chodzi o to, że człowiek potrzebuje dłuższego czasu, aby tak naprawdę przejść całościowo od dawnego modelu życia do nowego systemu wartościowania i przeżywania rzeczywistości. W trakcie przełomowych decyzji bardzo mocno zaangażowane są szlachetne uczucia, które pomagają podjąć Bożą łaskę. Dzięki temu możliwe stają się wręcz heroiczne rodzaje rezygnacji. Ale uczucia maskują także głęboką prawdę. Otóż zmiana formy życia nie oznacza automatycznie przemiany serca. Potrzeba długiej i cierpliwej pracy, aby „zewnętrzne” pójście za Jezusem stało się także „wewnętrznym”.

 Kto za szybko uzna, że już jest „nowym człowiekiem”, nie będzie widział, że tak naprawdę wciąż reaguje wedle „starych wzorców”. Co więcej, nawet gdy serce ulegnie przemianie „w nowe”, trzeba wiele trudu, aby utrzymać się na pewnym stałym poziomie. Ale nie na tym koniec. „Zostawić wszystko” to zaproszenie, aby poprzez wciąż nowe rezygnacje coraz bardziej iść za Jezusem, który jest przecież Boską Nieskończonością. Jezus niestrudzenie woła: „wypłyń na głębię” (por. Łk 5, 1-11)…

Tak więc pierwotna przełomowa decyzja wymaga nieustannego ponawiania. W tych zmaganiach istnieją dwa zasadnicze punkty odniesienia: grzech i „większe dobro”. W pierwszym przypadku chodzi o odwagę mówienia, jak św. Piotr: „jestem człowiek grzeszny”. Niestety, na drodze każdego powołania może trwać lub pojawić się jakaś grzeszna postawa, która przypomina schodzenie po dzikim górskim zboczu, bez świadomości, że poniżej teren nagle urywa się i jest przepaść... Newralgiczne znaczenie ma moment, gdy człowiek uświadomi sobie śmiertelne niebezpieczeństwo. Boża logika pokazuje jasno: zatrzymaj się i wróć na właściwą drogę. Kto podejmie nawrócenie, początkowo odczuje trud wracania „pod górę”. Ten wysiłek wydostawania się z grzesznego obszaru i wyplątywania się z różnych uwikłań może być wielki i bardzo bolesny. Ale warto! Dzięki temu człowiek uniknie przekleństwa, ku któremu zaczął zdążać, i doświadczy piękna Bożego Błogosławieństwa. Miłosierdzie sprawi, że powstały po grzechu "brak" zostanie zastąpiony nad-obfitością na dalszej właściwej drodze. Kto jednak nie nawróci się i zatwardziale będzie brnął „w dół”, ten w końcu wpadnie do przepaści przekleństwa…  

W drugim przypadku chodzi o nieustanną rezygnację z aktualnego dobra, aby uzyskać jeszcze większe dobro, które w danym czasie i na danym etapie proponuje Jezus. Mówiąc inaczej, pierwotna przełomowa decyzja niejako wciąż musi być „powiększana”. Kto np. swego czasu podjął życie konsekrowane, jest zaproszony, aby cyklicznie wchodzić w coraz to głębszy sposób realizacji złożonych ślubów. Mnich jest szczególnie wezwany do tego, aby wciąż od nowa umierać dla świata i jeszcze bardziej radykalnie stawać się „samotnikiem”, który żyje tylko dla Boga, tylko z Bogiem i wszystko inne odnajduje dopiero w Bogu. Realizacja tego celu wymaga stałego duchowego umierania, aby każdego dnia ufnie podejmować kolejne Jezusowe zaproszenie: „zrezygnuj”. Wyzwalający proces ogołocenia...

Kto słucha Chrystusa i coraz bardziej podąża za Nim, tego życie staje się coraz bardziej obfitym połowem…     

3 września 2015 (Łk 5, 1-11)