Słabość i Moc


Doświadczenie niemocy… Odczuwanie słabości, która poważnie ogranicza zakres posiadanych możliwości. Poczucie, że rzeczywistość bezpardonowo przytłacza swym ciężarem do ziemi. Kręgosłup przypomina wtedy wygięty łuk. Taki stan może trwać zaledwie kilka dni lub całe długie lata. Pojawia się wielkie pytanie: Jak najlepiej odnaleźć się w takiej sytuacji? Warto dostrzec trzy odmienne scenariusze: jeden negatywny i dwa pozytywne.

 Pierwszy z nich jest bardzo  smutny,  a nawet przerażający. Występuje tu ścisłe powiązanie pomiędzy fizyczną niemocą oraz moralnym złem i duchowym zniewoleniem. Pierwotna przyczyna bezsiły może  mieć charakter trwały lub okresowy. Fizyczne ograniczenia stają się powodem bardzo negatywnych reakcji psychologicznych. Jest to typowe zachowanie człowieka, który nie podejmuje pogłębionej pracy duchowej. Nie ma  tu akceptacji swojej słabości, która jest interpretowana jako niepożądane utrudnienie lub wręcz znienawidzone przekleństwo.  Ludzkie  „ja”, siedzące na  tronie, wpada w złość, że jakaś siła ogranicza pole posiadanych możliwości. Ten duchowy brak zgody na odczuwanie niemocy powoduje, że fizyczna słabość zaczyna przekładać się na słowa i gesty, które nasączone są moralnym złem i powodują zranienia. Najgorzej, gdy człowiek ucieka ze „świętych obszarów” i odrzuca Boga.  Wówczas szatan z większą łatwością wykorzystuje istniejącą słabość do tego, aby osłabionego człowiek zniewolić. Nieraz zły duch może przywrócić  siły fizyczne ciała w zamian za jeszcze większe spętanie duszy moralnym i duchowym złem.

  Sprawy wyglądają zupełnie inaczej, gdy pierwotną reakcją jest akceptacja doświadczanej fizycznej słabości. To chroni przed „zewnętrzną erupcją” wewnętrznego napięcia i niezgody. Dzięki temu człowiek nie jest jak rozbudzony wulkan, z którego wypływa rozgrzana lawa niszczącego zła. Taka postawa nie oznacza bezczynności i rezygnacji z uzdrowienia. Nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy teraźniejszą „zgodą na słabość” i pragnieniem przyszłego odzyskania fizycznej sprawności. Jest to możliwe tym pełniej, im bardziej człowiek pozostaje w przestrzeni obecności Boga i ufnie powierza się Jego Boskim wyrokom. W Ewangelii jest znamienny epizod. Gdy Jezus nauczał w synagodze, „była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować” (por. Łk 13, 10-17).  Bardzo interesujące. Nie ma żadnej wzmianki o tym, aby ta kobieta prosiła głośno Jezusa o uzdrowienie. Ona, pomimo tak wielu lat cierpienia, niezmiennie przychodziła do świętej przestrzeni, którą wówczas była synagoga. Ufnie trwała na  modlitwie. Gdy Jezus ją zobaczył, sam wyszedł z inicjatywą uzdrowienia, oznajmiając: „Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy”. Wówczas kobieta „wyprostowała się i chwaliła Boga”. Dzień szabatu stał się piękną okazją, aby „zgięte plecy niemocy” stały się „wyprostowanymi plecami mocy”. Ten nowy stan nie był ekspresją własnej ludzkiej siły, ale pokornym uwielbieniem Bożej potęgi, która nawet największe fizyczne zło jest w stanie przeobrazić w jeszcze większe moralne dobro i duchowe bogactwo.

Istnieje jeszcze trzecia możliwość, która ściśle łączy się z powołaniem pustelniczym (w sensie dosłownym lub metaforycznym). Pustelnik jest w szczególny sposób powołany do tego, aby w tym świecie umierać, całą nadzieję pokładając w życiu wiecznym. Z tym wiąże się specyficzna symbolika „zgiętych pleców”. Człowiek rezygnuje z pragnienia odzyskania „wyprostowanych pleców”. Jest to znak akceptacji fizycznej słabości, która zarazem traktowana jest jako „pokarm dla duszy”. Dzięki temu im bardziej czuję się słaby, tym bardziej nadzieję pokładam w Bożej mocy. Chodzi o zewnętrzny znak ciała, który pomaga trwać w postawie wewnętrznego uniżenia przed Bogiem. Zgięte plecy są jak  prawidłowo wygięty łuk, z którego Bóg może wysyłać „strzały Miłości”. Nieraz Bóg najbardziej dotrze do serca poprzez nieudolne słowo i ciszę zgiętych pleców. W takim przypadku nadzieja na wyprostowanie pleców odnosi się dopiero do wieczności, w zmartwychwstałym ciele…

26 października 2015 (Łk 13, 10-17)