Zabiegana codzienność. Tak wiele życiowych spraw. Im tego więcej, tym
bardziej słychać wołanie wnętrza. Tęsknota serca za głębokim wyciszeniem.
Wypatrywanie powiernika, któremu totalnie bezstresowo można byłoby o wszystkim
opowiedzieć. Nie traktujmy takiego pragnienia
jako czegoś w rodzaju odrealnionego marzenia. Jak najbardziej możliwe
jest spełnianie tej wielkiej tęsknoty. W jaki sposób? Poprzez modlitwę. Ale jak się modlić?
Powiedzmy najpierw jasno i wyraźnie,
że modlitwa nie jest abstrakcyjnym rozmyślaniem. Nawet człowiek
niewierzący może mieć wiele pięknych
refleksji o pojęciu Boga. Nie chodzi także o robienie kolejnego zestawu
moralnych postanowień. Bardzo szybko
człowiek się pod tym ciężarem załamie. Rdzeń modlitwy polega na tym, że jest to
serdeczne spotkanie dwóch osób. Bóg i człowiek. On i Ty. Konkretna
współobecność. Aby tego najlepiej doświadczyć, wielką pomocą jest zatrzymanie
się samotnie, w cichym miejscu. Najlepiej przed oczami mieć konkretny fizyczny
znak obecności Boga: krzyż, obraz, ikona. Jesteśmy ludźmi z duszy i ciała.
Dlatego fizyczny znak jest wielką pomocą. Siedząc , stojąc, klęcząc wystarczy
wypowiadać do Boga kolejne słowa, które płyną z głębi serca. Najzwyczajniej w
świecie, podobnie jak robimy to z przyjacielem w trakcie szczerej rozmowy. W Ewangelii czytamy: „Po rozmowie z nimi Pan Jezus
został wzięty do nieba… a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami” (Mk
16, 19-20). Tak, obecnie możemy jak najbardziej dosłownie prowadzić podobne
rozmowy. Pewni obecności Pana. A o czym rozmawiać?
Bezcenną wartość ma modlitwa życiem. Najważniejsze nie są piękne teksty
modlitewne skomponowane na przestrzeni dziejów. Po prostu, z rozbrajającą
szczerością najlepiej opowiadać o tym, co przeżywamy. Często działania zwane
modlitwą niewiele pomagają, choć łączą się z dużym wysiłkiem. Dlaczego tak się
dzieje? Bo nie dotykają rdzenia życia. Nie trzeba specjalnie szukać
tematów. Przecież wypełniają nas
konkretne myśli, zmartwienia, troski. Modlitwa życiem polega na tym, że o tym
wszystkim opowiadam Jezusowi Chrystusowi. W ten sposób otwieram swe życiowe
obszary. Nie zakrywam. Nie zasypuję czegoś, co potem za wszelką cenę pragnie
się wydostać na powierzchnię.
Nie chodzi tu jednak o opowiadanie, które byłoby egocentrycznym
zapatrzeniem w samego siebie. Obrazowo można to przedstawić w postaci głowy, która
skierowana jest do dołu i kontempluje siebie. Promienie Bożej łaski niewiele
mogą wtedy uczynić, bo pozostają całkowicie poza kręgiem zainteresowania.
Modlitwa życiem, to zwrócenie serca,
ust i oczu ku Jezusowi. Tym razem dokonuje się wyjście z samego siebie. W
centrum staje Bóg, któremu serdecznie opowiadam o swoim życiu. Chrystus
promieniuje swoją obecnością jak słońce. Jeżeli człowiek się nie otwiera, to te
promienie są zablokowane. Nie mogą dotrzeć do wnętrza. Zamknięte okiennice. Gdy nie otwieram swojego wnętrza, wtedy wciąż
pozostaję sam, pomimo realnej obecności Pana. Setki ewentualnych wyrecytowanych
modlitw spływają jak woda po kamieniu.
Modlitwa jest przyjacielską rozmową z Jezusem Chrystusem. Szczerze do bólu
mówię o tym, co we mnie jest. Cierpienia i radości. Wówczas dokonuje się
prawdziwie święty dialog. Dzięki otwarciu ze strony człowieka, promienie łaski
mogą trafiać centralnie w miejsca, gdzie rzeczywiście żyję. Dokonuje się
owocowanie modlitwy na dwóch poziomach. Najpierw jest to taki wyzwalający
oddech. Nic bowiem nie jest tłamszone we wnętrzu. Wszystko wychodzi na
zewnątrz. Następnie, to wszystko jest przenikane i kształtowane przez Ducha
Świętego. Poprzez modlitwę, serce człowieka staje się przestrzenią, gdzie Bóg
uświęca życie człowieka.
Modlitwa życiem jest pięknym, kojącym doświadczeniem „wyżyn pokoju i
wyciszenia” pośród „nizin codzienności”.
Nie jest obowiązkiem, który trzeba z przymusu wykonać. To upragniony czas
spotkania z Jezusem Chrystusem; prawdziwie Boskim Przyjacielem
25 kwietnia 2013 (Mk 16, 15-20)