Kłujące ciernie porażki. Przygnębiające poczucie, że coś się nie udało.
Niespełnione oczekiwania. Jakże to dołujące odczucia. To doświadczenie
załamania wyzwala stan wewnętrznego ciśnienia. Wtedy człowiek nie może już
dłużej znieść aktualnej chwili i aktualnego miejsca przebywania. Pragnienie,
aby „uciec na koniec świata”, zjawia się niczym ostatnia deska ratunku.
W Ewangelii znajdujemy niezwykle interesujący opis dwóch uczniów, którzy
zdążali do Emaus. Złożyli wielką nadzieję w Jezusie. Wielokrotnie byli
świadkami, że jest to wielki Prorok w słowie i w czynie. Sądzili, że przyniesie
wyzwolenie Izraelowi. Przemieni ich ciężkie życie. „A myśmy się spodziewali, że
właśnie On miał wyzwolić Izraela”. (Łk 24, 21) I oto wszystko legło nagle w gruzach.
Mistrz został zabity w świętym mieście Jerozolimie. Pojawiły się wprawdzie
dziwne pogłoski o Jego zmartwychwstaniu,
ale czegoś takiego nie wzięli na serio. W tym poczuciu wewnętrznego napięcia,
uczniowie wyruszyli w drogę do wsi
Emaus. Chcieli, aby ich skołatane serca uwolniły się od tragedii w Jerozolimie.
Ta droga do Emaus jest symbolem rozwiązywania życiowych porażek poprzez
iluzoryczną ucieczkę. Tak. Gdy człowiek doświadcza przygnębienia, stanu
depresji, wtedy wizja ucieczki w siną dal wydaje się być jedynym lekiem na całe
przeżywane zło. Zmienić miejsce zamieszkania. Znaleźć się w otoczeniu innych
ludzi. A może zupełnie gdzieś indziej rozpocząć całkiem nowe życie.
W rzeczywistości tego typu uczucia, myśli i projekty, to potężna pokusa.
Jest to złudna próba zapełnienia powstałej we wnętrzu egzystencjalnej pustki.
Rdzeniem problemu nie jest bowiem sytuacja zewnętrzna, ale stan wnętrza.
Dlatego nawet wyjazd na koniec świata nie pozwoli uciec od siebie samego. Przez
pewien czas nowe zewnętrzne uwarunkowania mogę stworzyć poczucie ulgi. Potem jednak pustka wróci z jeszcze większą
siłą.
Ale od tej pustki jeszcze gorszy jest swoisty „stan ujemny”. Dokładnie tak!
Depresyjne doznanie porażki przypomina mecz, w którym się przegrało z kretesem,
na całego! Odczucie poniesionej klęski może zadomowić się wówczas we wnętrzu
ludzkiego organizmu jak nowotwór. Ucieczka, w sensie zmiany zewnętrznych
realiów, staje się wtedy terapią na zasadzie nakładania maseczki kosmetycznej
na zniszczoną i wymęczoną twarz. Może
chwilowo troszkę wizualnie pomoże, ale nie zatrzyma to rozwoju nowotworu. Czas
wtedy nie leczy, ale wręcz przeciwnie. Zagnieżdżające się w sercu odczucie
porażki sukcesywnie rozwija się jak rak złośliwy.
Dlatego w doświadczeniu „życiowego dołka” nie można wchodzić w logikę
ucieczki. Nie można podejmować żadnych gwałtownych ruchów. Trzeba stanąć twarzą
w twarz wobec doświadczenia swej życiowej przegranej. Jezus zwyciężył śmierć,
przyjmując śmierć. W pierwszej chwili jest to bolesna konfrontacja, sprawiająca
nawet wrażenie miażdżącej. Później jednak będzie coraz lepiej. Realna
perspektywa Zmartwychwstania. Najważniejsze, że nie trzeba będzie uciekać przed
samym sobą.
W ten sposób wnętrze otwiera się na coraz głębszy pokój. Zaczyna się proces
wewnętrznej zgody na otrzymane życie i obecne w nim porażki. Jednocześnie
pierwszoplanowe, aby to wypełnianie egzystencjalnej pustki dokonywało się
poprzez lekturę Słowa Bożego. W Słowie jest realnie obecny Bóg, który jako
Stwórca duszy, jest w stanie tę duszę nasycać. Uzdrawiać swą obecnością.
Najpełniej zaś ta rzeczywistość głodu jest przezwyciężana poprzez bezcenny
pokarm Eucharystii. Jezus Chrystus zapewnia, że kto będzie spożywał Jego Ciało,
nie umrze, lecz będzie żył na wieki.
Prośmy Ducha Świętego o dar
odważnego stawania twarzą w twarz wobec wszystkiego, czego doświadczamy w
życiu. Módlmy się o głęboką wiarę, że wraz ze Zmartwychwstałym Jezusem
Chrystusem, wszelka ciemność przegranej może być przezwyciężona światłością
Życiowej Wygranej.
3 kwietnia 2013 (Łk 24, 13-35)