I co z tym ciałem?


Jak do niego podejść? Kochać czy nienawidzić? Cieszyć się nim czy smucić? Przyjmować czy odrzucać? A o co chodzi? Otóż sprawa dotyczy naszego ciała. Od starożytności istnieją koncepcje inspirowane filozofią Platona, w których człowiek rozumiany jest jako istota duchowa. Być człowiekiem, to mieć duszę. Ciało nie jest postrzegane jako coś istotnego. Właściwie jest traktowane jako swoiste więzienie czy wręcz grób dla duszy. Przez to nędzne więzienie naprawdę trzeba się namęczyć. W tym świetle śmierć jawi się jako wyzwolenie z  obciążającego cielesnego balastu. Po ziemskim zniewoleniu, człowiek może wreszcie w wieczności stać się istotą czysto duchową. W ujęciach tych ciało jest tylko zaniżającym dodatkiem. Wysoce nieproszonym gościem. Wszystko, co cielesne, zyskuje rangę czegoś gorszego moralnie. 

Ta platońska koncepcja człowieka weszła niestety mocno w myśl chrześcijańską. Gdy rodziła się nauka wyjaśniająca nauczanie Jezusa Chrystusa, wspomniany nurt filozoficzny był bardzo popularny. Zarazem istniało pozornie wielkie podobieństwo w sensie wspólnego zainteresowania tym, co duchowe. W rezultacie wielcy myśliciele chrześcijańscy prawdy wiary tłumaczyli z pomocą ujęć platońskich. Ta filozoficzna myśl tak głęboko wniknęła w głoszone poglądy chrześcijańskie, że z czasem zaczęto ją traktować wręcz jako rdzennie  pochodzącą z nauk samego Jezusa Chrystusa. I tu dotykamy wielkiego historycznego nieporozumienia, które narobiło wiele namieszania. W potocznym rozumieniu wiara chrześcijańska zaczęła być traktowana jako skoncentrowana tylko na duchu, pomijając ciało. Człowiek prawdzie duchowy zaczął być utożsamiany z przyjacielem duszy i wrogiem ciała. Im większy dystans od ciała, tym lepiej.

Powiedzmy jednak jasno i wyraźnie, że nie jest to dobre rozumienie Jeżeli bowiem dokładnie przyjrzymy się postawie i poglądom Jezusa Chrystusa, to odkryjemy zgoła coś zupełnie odmiennego. W ogóle w punkcie wyjścia Syn Boży przyjął ludzkie ciało. Trudno o lepszy argument za tym, że ciało jest czymś dobrym. Gdyby było inaczej, to przecież Bóg nie stałby się ucieleśnionym człowiekiem. W Jezusie ciało zostaje przebóstwione. Nie jest tylko swoistym doczesnym wehikułem. Uderzające, że po zmartwychwstaniu Jezus z troską tłumaczy uczniom, że nie jest tylko jakimś efemerycznym duchem. Po zwycięstwie nad śmiercią Jezus nie stał się odcieleśnioną duchową zjawą. Wręcz przeciwnie, posiada jak najbardziej realne ciało. Żeby uczniowie nie mieli żadnych wątpliwości, w trakcie jednego ze spotkań po zmartwychwstaniu, zaprasza ich, aby się Go dotknęli. „Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że ja mam” (Łk 24, 39). Jakby tego jeszcze było za mało, najzwyczajniej w świecie prosi, aby dali Mu coś do zjedzenia: „Macie tu coś do jedzenia?” (Łk 24, 41). Jezus jasno pokazuje, że także po zmartwychwstaniu posiada ciało. Zmartwychwstanie dotyczy całego człowieka, czyli zarówno duszy, jak i ciała. 

Tak więc ciało nie jest jakimś drugorzędnym dodatkiem. Wpisuje się w rdzenną definicję człowieka. Fakt, ciało powinno się podporządkować duszy. Ale to w żaden sposób nie oznacza, że jest czymś gorszym. Kto pragnie realizować przykazanie miłości jest zaproszony, aby kochać zarówno duszę jak i ciało. Duchowość nie oznacza jakiegoś opuszczania ciała, aby odpłynąć w przestrzeń duszy. Chodzi o to, aby jak najbardziej pokochać ciało. Ciała nasze są bowiem „świątynią Ducha Świętego”. Kochać Boga, to kochać swoje ciało. Dziękować Bogu, że ma się właśnie takie ciało, a nie inne. Cieszyć się swoim ciałem i przyjmować je z miłością. 

Panie Jezu Zmartwychwstały ucz nas życia wedle słów: „Chwalcie więc Boga w waszym ciele” (1 Kor 6, 20).

4 kwietnia 2013 (Łk 24, 35-48)