„Jak człowiek nie przyzna się do błędu, będzie w
nim tkwił całe życie. Jak odważnie przyzna się, na początku będzie trochę bólu,
ale potem już całe życie w prawdzie”. To bezcenna myśl, z której warto obficie
czerpać na drodze codziennego życia. Ta zasada to swoisty tajemniczy klucz, który
pozwala „otworzyć świat”. Lubię używać tu określenia „zasada bezlitosnej
samokrytyki”. Masochizm? Autodestrukcja? Na szczęście nic z tych rzeczy…
Po prostu chodzi o odważne, krytyczne podejście
do sytuacji, która wzbudziła pewien niepokój. Uważna obserwacja życia pozwala
dostrzec, że tu właśnie dokonuje się wielkie marnotrawstwo. Niesamowite rzeczy
lecą do kosza na śmieci na dwa sposoby. Pierwszy, to zakładanie pancerza, gdy
czujemy, że coś nie gra. To wmawianie sobie złudnego pokoju, podczas gdy zdrowo
uformowane sumienie powinno doświadczyć niepokoju. Człowiek stara się nie
widzieć, ignorować; stwarza pozory, że nic się nie wydarzyło. Drugi, to
obarczenie winą, głupotą, odpowiedzialnością (lista możliwych rzeczowników jest
długa) drugiego człowieka. Jest kłopot dlatego, że drugi w czymś zawiódł. Funkcjonując w takiej logice,
można przeżyć całe życie aż do ostatniego tchnienia… Ale prawda ujawni się na
Sądzie ostatecznym ...
Konsekwencją stosów wyrzuconych „dobrych
nasion” jest głupota i niepotrzebne cierpienie. A cóż jest tym "dobrym
nasieniem”? Otóż można je znajdywać, gdy człowiek nie ucieka od
problemu i bierze niejako w nawias winę drugiej osoby. Może drugi zawinił nawet
bardzo, ale cóż to zmieni, że wydam wyrok na niego? Chodzi o odpowiedź na pytanie,
w czym ja „położyłem” daną sytuację? Chodzi o odważne przyznanie się do
popełnionego błędu, do winy, do grzechu. To najlepsza metoda na drodze odkrywania
własnych słabości. Odkrycie braku i wyciągnięcie wniosków na przyszłość, to
konkretny perspektywiczny potencjał. Wkrótce nadejdzie podobna sytuacja. Bez
zdecydowanej autokrytyki raczej znów popełnię ten sam błąd. Dzięki odważnej
analizie porażki jest szansa, że w przyszłości będzie lepiej.
Takie gromadzenie wniosków jest ważnym elementem
w budowaniu życiowej mądrości. Wtedy życie coraz mniej zaskakuje. Co wcale nie
znaczy, że staje się mniej interesujące. Unikam beznadziejnych skutków własnej
głupoty. Dlatego będę się modlił do Boga o potrzebną odwagę. Z Bożą pomocą
można przyznać się do najbardziej durnych i niskich zachowań. Rzecz przedziwna.
Uznanie porażki, staje się sukcesem… Wszak z Chrystusem, po śmierci zawsze
przychodzi zmartwychwstanie. Próba zmartwychwstania od razu skończy się
śmiercią.
Poczułem jeszcze większy zapał do „bezlitosnego” odkrywania porażek. Czuję satysfakcję w samozniszczeniu? Żadną miarą. Po prostu z Bogiem pragnę autentycznie zwyciężać. Nawet w największych ciemnościach, kolejne zapalone płomienie, w Duchu Świętym rozświetlające drogę życia ...
30 lipca 2013 (Mt 13, 36-43)