Czy warto służyć Mamonie?


„Pieniądze w życiu nie są najważniejsze”. W teoretycznych deklaracjach, zdecydowana większość ludzi tak twierdzi. Jednocześnie bez trudu można dostrzec, że współczesne realia są naszpikowane materializmem. Wszyscy ubolewają nad konsumpcjonizmem, a konsumpcjonizm w najlepsze się rozwija. Jak to możliwe? 

Niestety jedno można głosić lub uważać, a drugie tak naprawdę w życiu realizować. Z pieniędzmi niebezpieczeństwo polega na tym, że początkowo serce i umysł wypełniają różnorakie szlachetne pragnienia i odpowiedzialne cele. Wtedy jest jasne, że pieniądz to tylko środek.  Potem jednak może pojawić się swoisty proces erozyjny. Gdy brak porządnej, pokornej duchowej kontroli swego wnętrza, pieniądz zaczyna coraz bardziej przenikać poprzez kolejne warstwy duszy ludzkiej. Rozwija się choroba. 

Wtedy dobra materialne z czasem zajmują coraz wyższe miejsce w praktycznej hierarchii wartości życiowych. W przypadku nowotworu nie jest jeszcze źle, gdy w miarę wcześnie zdiagnozuje się śmiertelne niebezpieczeństwo.  Najgorzej, gdy człowiek myśli, że jest zdrowy, a tak naprawdę jest już ogarnięty przez nowotworową chorobę. Tak właśnie prezentuje się największe niebezpieczeństwo dla człowieka, który nie stał się jeszcze zdeklarowanym wyznawcą bożka pieniądza. Niepostrzeżenie człowiek może przestać posługiwać się pieniądzem,  przeobrażając się w sługę pieniądza. 

W miarę upływu czasu taka służba staje się coraz cięższa. Pieniądz jest bardzo wymagającym panem. Na początku sprytnie mami swym urokiem, ale potem coraz bardziej bezwzględnie domaga się całkowitego ofiarowania swego życia. Pochłania nie tylko ciało, ale także psychikę, a nawet ducha. Sługa przeobraża się w niewolnika, który staje się fizycznie wyczerpany; wszak nawet nieraz niewiele śpi, aby służyć mamonie. Jeszcze gorzej z psychiką, bo narastająca obsesja „więcej mieć” skrupulatnie wypełnia całą przestrzeń myśli. W końcu nawet duch na całego wali głową o posadzkę, oddając chwałę „jedynemu, prawdziwemu, co Pieniądzem się zwie”. 

Następuje wtedy praktyczne zepchnięcie prawdziwego Boga na dalszy plan. Miłość pieniądza oznacza po prostu nienawiść Boga. Jezus pomaga zrozumieć ten proces: „Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi”. I oczywiście nie chodzi o to, że pieniądz sam w sobie jest zły. Istotą problemu jest fakt, że zysk zajmuje centralne miejsce. Jezus klarownie stwierdza: „Nie możecie służyć Bogu i mamonie”. Doprecyzujmy, że określenie „mamona” pochodzi z języka aramejskiego i posługiwano się nim na oznaczenie niewłaściwego zysku.  Oto najcięższe kajdany dla niewolnika pieniądza: zaślepiona pogoń za coraz większym zyskiem. Pod uśmiechniętą twarzą zaczyna skrywać się zachłanne serce, głodne coraz większego zysku. A to dopiero preludium do Wiecznych cierpień niezaspokojonego serca.

Kto chce, może iść tą drogą. Jezus Chrystus proponuje jednak, że o wiele bardziej sensowna jest służba Bogu prawdziwemu. Wtedy im bardziej człowiek jest sługą, tym bardziej w sercu doświadcza pokoju i szczęścia; nawet już tu na ziemi. Zamiast pragnienia „zysku pieniądza”, o wiele piękniejsze jest pragnienie „zysku miłości”. Trudno o lepszy bilet do Szczęśliwej Wieczności, gdzie serce zaspokojone jest Bogiem. 

Zarazem Bóg doskonale wie, czego nam potrzeba. Jeśli człowiek sumiennie i roztropnie pracuje, to otrzyma tyle pieniędzy, ile w życiu potrzebuje. Mała sumka czy fortuna, nie ma to większego znaczenia dla autentycznego sługi  Boga. Miłość Boga powoduje bowiem zdrowy dystans do pieniądza. Rodzi się wyzwalająca wewnętrzna wolność na drodze do Wiecznego Zaspokojenia Miłości. Prawdę mówiąc, to trzeba współczuć sługom Mamony. Biedni, tyle się namęczą i ostatecznie nic z tego nie będą mieli… 

22 września 2013 (Łk 16, 1-13)