Sens i bezsens postu


Denerwowała się, że mąż jest daleko od Boga. Przekonana o swej pobożności, postanowiła pościć w intencji „bezbożnika”. Gdy z czasem sytuacja nie ulegała zmianie, zaczęła na całego lekceważyć „bezbożnego” męża, któremu nic nie pomaga... Powiedzmy szczerze, niezbyt ciekawy owoc postnych praktyk…

Tak! Rozpoczęliśmy Wielki Post. Warto na początku zastanowić się nad sensem postu. Czy zawsze zbliża do Boga? Pomaga czy szkodzi człowiekowi? Kiedy jest wskazany? Sprawa nie jest oczywista. Wstępnie, warto uwyraźnić dwa zdecydowanie błędne podejścia.   

W kulturze konsumpcyjnej dominuje postawa negacji postu. Pojawia się koronny argument, że z życia trzeba jak najwięcej korzystać. „Raz się żyje i nie ma co sobie żałować”. Istnieje tyle różnorodnych ograniczeń, że masochizmem byłoby jeszcze samemu sobie czegoś odmawiać. Post rozumiany jest tutaj jako „bezsensowna strata”; ewentualnie akceptowany jest jedynie ze względów zdrowotnych. 

Druga skrajność występuje u części ludzi zaangażowanych religijnie. Tym razem post traktowany jest  „magicznie”, na zasadzie „czarodziejskiej różdżki”. Podjęte praktyki w założeniu mają samoczynnie i automatycznie przynieść poprawę sytuacji; bez głębszej analizy, na czym polega dana życiowa trudność. Ponadto bardzo często post traktowany jest jako wyznacznik poziomu religijności. Kto więcej pości, postrzega siebie jako bardziej pobożnego. Brak postów traktowany jest jako objaw duchowej pustki. Takie rozumienie było bardzo rozpowszechnione w religijnych kręgach w czasach Jezusa. Faryzeusze i ascetyczne ugrupowania słynęli z praktykowania wielorakich wyrzeczeń. Dlatego uczniowie ascety Jana zapytali Jezusa: „Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy. Twoi zaś uczniowie nie poszczą?”. Nie mogli pojąć, jak można być głęboko pobożnym bez solidnych postów?

W odpowiedzi Jezus odrzekł: „Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki oblubieniec jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im oblubieńca, a wtedy będą pościć” (Mt 9, 15). To wyjaśnienie pozwala zrozumieć głęboki sens postu. Rezygnacja sama w sobie pozbawiona jest sensu.  Chrześcijański post w swej istocie powiązany jest z osobą Jezusa Chrystusa.  Jest to środek, aby w swoim sercu wzmocnić tęsknotę za umiłowanym Zbawicielem. Jeśli człowiek nasyca się tylko rzeczami i ludźmi, to wtedy nie ma już Bożych pragnień. Jezus staje się pozornie niepotrzebny. Człowiek popada w iluzję samozaspokojenia.  Post ma służyć wyzwoleniu pragnienia miłości, która przenika duszę i ciało. Odmawiam sobie czegoś, aby bardziej kochać. Trzeba mocno podkreślić, że cały Wielki Post jest jednym wielkim przygotowaniem do spotkania z Jezusem Zmartwychwstałym. Konsekwentnie, wszelkie szczegółowe posty będą miały sens, gdy będą pomocą w otwarciu serca na Zmartwychwstałego Pana. 

Aby ten cel osiągnąć, niezbędna jest pokora. I tu dostrzegamy wyraźnie błąd faryzeuszy, którzy poprzez post bardzo często popadali w jeszcze większą pychę. Podobny problem pojawił się u wielu ascetów. Rezygnacja powinna wzbudzić jeszcze głębsze poczucie swej kruchości i słabości. Jeśli poszczę i potem mam poczucie bycia lepszym od innych, to taki post zbliża, ale do … szatana! Ale gdy „wyposzczony”, z pokorną niemocą padam na kolana przed Bogiem, skamlając o okruchy Miłosierdzia, to taki post ma wielki sens i jednoczy z Chrystusem.  

Trzeba bardzo uważać, gdyż szatan często kusi ludzi poszczących. „Podpuszcza” wskazując na wartość poniesionych wyrzeczeń i „zachwyca się” silną wolą. Gdy poszczący zacznie w to wierzyć, wtedy wpadnie w szpony największego grzechu, jakim jest pycha. W ogóle, jeśli ktoś na serio pragnie podjąć post, to najlepiej najpierw skonsultować planowane wyrzeczenia z kapłanem, a następnie otrzymać błogosławieństwo.  I rzecz wielkiej wagi! Gdy jest jakiś problem, to najpierw trzeba starać się go rozwiązać, a nie pościć. Post może być wielką pomocą, ale jako wsparcie uprzedniej modlitwy i roztropnego działania…

7 marca 2014 (Mt 9, 14-15)