Ból serca kochającego


„Wybór Boga, to zgoda na bolesne doświadczenia”. Oto uczciwy opis stanu serca, które pokochało Boga i człowieka. Nie ma autentycznej miłości bez cierpienia. Z różną intensywnością, miłosne udręczenie daje o sobie znać zarówno w duszy, jak i w ciele.

 Istnieją trzy zasadnicze źródła bólu, który zjawia się w życiu prawdziwego chrześcijanina. Najpierw w odniesieniu do siebie samego. Pokorna dusza dostrzega z łatwością swe ograniczenia i upokarzające zachowania. Dzięki światłu Ducha Świętego, nawet obiektywnie niewielkie zło wywołuje szczere łzy skruchy. Człowiek, zamknięty na Boga, żyje w ciemności. Dlatego bardzo łatwo popada w iluzję, że wszystko jest w porządku. Smutny to widok, gdy pyszałkowate samozadowolenie, okraszone kwiecistym uśmiechem, bije z ludzkiej twarzy. Wielu świętych mnichów nawet wzroku od ziemi nie podnosiło, wstydząc się swej żałosnej grzeszności; bywali zaś i tacy, którzy tak bardzo płakali nad swymi grzechami, że aż wzrok utracili. Całą ufność pokładali w Bożym Miłosierdziu.  

Drugim powodem bólu, jeszcze mocniejszego i głębszego, jest dostrzeganie cierpień i ciężarów życia innych ludzi. Serce miłujące Boga jest prawdziwie współczujące dla człowieka. Można powiedzieć: „Na tyle, na ile potrafisz współczuć drugiemu człowiekowi, na tyle jesteś prawdziwie w miłosnej relacji z Bogiem”. Tak wiele ludzkich tragedii, moralnych i fizycznych. Będąc w Bogu, człowiek zaczyna w swym sercu, konkretnie i dosłownie, odczuwać ból duszy i ciała drugiego człowieka. Ból drugiego staje się bólem mojego wnętrza i tak naprawdę dopiero po czasie okazuje się, że doświadczane cierpienie było cierpieniem drugiego, przeżywanym w sobie. Duszy pragnącej kochać, Bóg daje tę trudną łaskę współodczuwania, np. w tym celu, aby w trakcie spotkania lub rozmowy mieć w sobie wewnętrzne „czucie” i rozumienie słyszanych słów opisujących cierpienie. Egoista nie cierpi z powodu miłowania drugiego człowieka, bo tego człowieka po prostu nie widzi. A jeżeli już dostrzega, to z całkiem innych powodów. Otóż jako „moralno-duchowy ideał” wykorzystuje biedaka (fizycznego lub moralnego) do tego, aby wylać na niego pogardliwe wiadro pomyj. To jedna z form pseudo-autoterapii zakompleksionych pyszałków. Zamiast bólu współczucia pyszna satysfakcja: „Jestem lepszy”.

Wreszcie najszlachetniejszym powodem bólu serca jest zjednoczenie z przebitym Jezusowym Sercem, z którego na Krzyżu wypłynęła krew i woda. Dusza prawdziwie miłująca odbiera w sobie drgania duszy miłowanej. Kontemplacja Krzyża przeradza się tutaj w swoiste wejście na Krzyż wraz z Jezusem. Wówczas najbardziej boli każde ludzkie zachowanie, które kwestionuje fakt, że Jezus jest prawdziwym Bogiem, Człowiekiem, Wcieloną Miłością, Zbawicielem i Odkupicielem. Serce miłujące Jezusa poznaje w sobie pogardę, jakiej Boży Baranek doznaje ze strony „mądrych i silnych”. Gdy zamiast serca, które miłuje Jezusa, jest twardy kamień, wtedy ewangeliczne refleksje są traktowane jako bezsensowne opowiastki. Zamiast pokornego bólu współczucia jest wyniosła „pycha tego żywota”.

Kto pragnie podjąć „bolesną drogę” miłującej wiary, warto aby zaprzyjaźnił się z Najświętszą Maryją Panną Bolesną, której wspomnienie liturgiczne dziś przeżywamy. Starzec Symeon proroczo powiedział do Niej: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (por. Łk 2, 33-35).  Po tych słowach Maryja nie ulękła się, ale ufnie podjęła drogę ścisłego zjednoczenia swego życia z życiem Jezusa, Zbawiciela. Wytrwała do samego końca, aż pod sam Krzyż.

Proroctwo, które otrzymała Maryja, jest zarazem proroctwem dla każdej duszy, która pragnie iść autentyczną drogą kochania Boga i człowieka. Niech wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny Bolesnej będzie pomocą, aby nigdy się nie złamać i odważnie dotrzeć do kresu życia, z miłością Boga i człowieka w sercu. Kto wytrwa do końca, ten z wszelkiego bólu zostanie wyzwolony i na wieki otrzyma dar uszczęśliwiającego Zbawienia.

15 września 2014 (Łk 2, 33-35)