Raniące słowa. Niesprawiedliwe decyzje. Czyny
sprawiające ból. Zdarzają się chwile, gdy mamy poczucie, że staliśmy się
ofiarami czyjegoś niewłaściwego zachowania. W sercu rodzi się
poczucie: „Zgrzeszył wobec mnie. Zgrzeszyła przeciwko mnie”. Dokonuje się
zderzenie pomiędzy dobrem, którego oczekiwaliśmy, a złem, które realnie się
wydarzyło. W człowieku wyzwala się pragnienie odreagowania.
Paradoks polega na tym, że często nie
podejmujemy konstruktywnej rozmowy z osobą, która nas zraniła. Ma miejsce
emocjonalna odpowiedź, jedynie nakręcająca spiralę zła, lub zapada
gniewliwe milczenie. Brak szczerej rozmowy w cztery oczy łączy się z
nieumiejętnością dialogowania lub motywowany jest lękiem. Duże znaczenie
odgrywa także swoista niewytłumaczalność reakcji. Nie wiem dlaczego, ale nie
mówię bezpośrednio sprawcy o doświadczonej od niego krzywdzie. Nie to jednak
jest największym problemem. Sercem problemu jest ewentualne
opowiadanie do innych o otrzymanych raniących razach. Koleżanki lub koledzy
stają się słuchaczami opowieści o tym, jak wiele zła nosi w sobie mąż, żona lub
inni znajomi. Niektórzy większą część swego życia spędzają na opisywaniu
doświadczanego zła w domu lub w pracy. Ale czy to jest dobry sposób reagowania?
W Ewangelii znajdujemy bezcenną odpowiedź: „Gdy
twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię
usłucha, pozyskasz swego brata” (Mt 18, 15). Tak więc sam Jezus doradza nam,
aby zacząć od upomnienia w cztery oczy „grzesznika”. Dopiero w przypadku braku
skuteczności takiego bezpośredniego „upomnienia” należy zaangażować innych
ludzi. Przed taką trudną rozmową warto wcześniej przeanalizować, czy w ogóle
mamy rację, czując się ofiarami czyjegoś złego postępowania. Pokorna refleksja
pozwoli czasami dostrzec, że tak naprawdę zasadnicza wina leży „po mojej
stronie”. Istnieje także „choroba”, która charakteryzuje się wysoką podatnością
na bycie zranionym. Obiektywnie malutka niewłaściwość słowa wystarczy, żeby
ktoś poczuł się „bardzo dotknięty”. Z takiej choroby, u źródeł której
najczęściej jest pycha i brak uzdrowienia, trzeba się leczyć. Niesłuszne oskarżanie
innych nie jest rozwiązaniem.
Gdy po tym pokornym przyjrzeniu się sobie nadal
czujemy się poszkodowani, wtedy, zgodnie z radą Jezusa, trzeba zacząć od
rozmawiania w cztery oczy. Ma to podwójny wielki sens. Jezus wyjaśnia, że
możemy wtedy „pozyskać brata”, który dzięki nam uświadomi sobie swe niewłaściwe
zachowanie i zacznie pracować nad sobą. Jeśli „upomniany” jest sensownym
człowiekiem, to możemy być pewni, że będzie nas obdarzał szczerą wdzięcznością;
będzie dziękował, że pomogliśmy mu dostrzec jakieś zło, którego wcześniej nie
zauważał. Zarazem wszystko dokonuje się w dyskrecji, która pozwala mądrze
chronić cenne relacje.
Ponadto, postępując zgodnie z zaleceniem Jezusa,
unikamy dwóch negatywnych konsekwencji. Otóż, jeśli „obgadywana” osoba dowie
się od „trzeciej osoby”, co na temat jej „grzeszności” opowiadamy, wtedy może
wyniknąć z tego dużo zła. W przypadku sensownego człowieka będzie miał słuszne
poczucie, że został oczerniony. „Nic mi nie powiedział, a opowiadał do
innych!”. Można nawet zniszczyć piękną relację. Gdy „trafi na” człowieka, który
jest arogancki, wtedy nastąpi jego akcja odwetowa, najczęściej z porządną
nawiązką. Czy warto paść ofiarą takiej zemsty, która może nawet spowodować
„śmierć cywilną?”. Brak posłuszeństwa Jezusowi powoduje, że zamiast zyskać
brata”, „tracimy brata”. Szkoda, gdy przez nierozsądne rozmowy
marnujemy piękne dobro lub ściągamy na siebie wielkie zło.
Warto też pamiętać, że jeśli nie potrafimy lub nie mamy odwagi czegoś
powiedzieć w cztery oczy, to większym dobrem będzie zachowanie milczenia,
aniżeli opowiadanie o swych krzywdach do postronnych osób. Takie ludzkie
milczenie będzie szczególną pomocą w modlitewnej rozmowie z Bogiem. Bóg w swym
Miłosierdziu każde nasze słowo, o nas lub o kimś, zawsze przeobrazi w łaski,
których w danej sytuacji potrzebujemy.
7 września 2014 (Mt 18, 15-20)