Pragnienie Nieskończoności


Pragnienie „czegoś”, „kogoś”… Właściwie to nawet nie potrafię precyzyjnie wyrazić tego tajemniczego stanu. Słów absolutnie adekwatnych w ludzkim słowniku brak. W każdym razie jedno jest pewne! Całym sobą, od stóp do głowy, pragnę… Oto zapewne wnioski, do jakich dochodzi każdy, kto dokonuje wglądu w swe wnętrze. Kto zaś tylko pędzi, tak naprawdę nieświadomie usiłuje „jakoś” dać sobie radę z tym nieokreślonym pragnieniem… Warto jednak choć trochę zyskać świadomość „tego czegoś”, bo inaczej ciężko będzie „dobiec” tam, gdzie jest to, czego szukamy...

Tak! Człowiek jest przeniknięty na wskroś pragnieniem. Całym swym jestestwem doświadcza głodu. Nie jest to słabość ludzkiej natury, ale tak naprawdę „potężna moc”, która została udzielona przez samego Stwórcę. W Bożym zamyśle, nieskończone pragnienie i głód umożliwiają człowiekowi wejście poprzez wolny wybór w relację z Nieskończonością Miłością. Bez oczekiwania na nieskończoność, nie jest możliwe doświadczenie bezgranicznego i nigdy nie kończącego się nasycenia. Pełnia szczęścia nie ogranicza się jedynie do braku doznawania potrzeby, ale oznacza stan zaspokojenia, który daje poczucie uskrzydlającej energii życia.

Obrazowo mówiąc, lepszy jest stan po zjedzeniu z apetytem dobrej kanapki, aniżeli nie sprawiający cierpienia brak łaknienia, ale na skutek odczuwania zaniku apetytu. Podobnie z wodą. Jej widok może nawet nie wzbudzić zainteresowania, gdy jesteśmy w normalnych warunkach pogodowych. Ale na kamienistej pustyni, gdy żar leje się z nieba i butelka z wodą potłukła się, już sam widok nagle dostrzeżonego źródełka wywołuje niemalże ekstazę radości. A co dopiero błogie chwile po wejściu w stan „nawodnienia” spragnionego organizmu.

  Można powiedzieć, że sens ludzkiego istnienia na ziemi polega na tym, aby całym sobą „jak najgłębiej i jak najszerzej” odkryć i podjąć pragnienie Nieskończonej Miłości. Nieskończoność może nas wypełnić i dać nasycenie tylko na tyle, na ile sami na nią się otworzymy. Tu jednak pojawia się gigantyczny problem w realiach ziemskich. Otóż póki co na ziemi niezbędna jest wiara, że niekończony Bóg istnieje i jest w stanie dać zbawienne zaspokojenie. Gdy wiary nie ma, wtedy daje o sobie znać cierpienie, na skutek doznawanego braku. Jest to nie do wytrzymania. Dlatego człowiek zaczyna szukać zastępników, które pozwolą doraźnie odetchnąć. To powoduje pogoń za chlebem doczesnym, który zaczyna być poszukiwany jakby to był „chleb nieskończony i wieczny”. Tak jest od grzechu pierworodnego. Specyfika współczesności polega na tym, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że „Boski chleb” w ogóle istnieje lub nie traktuje go poważnie. Efekt jest taki, że „chleb doczesny” jest postrzegany jako jedyne antidotum na nieskończone pragnienie i głód, które niezmiennie pozostają w ludzkiej naturze.

Obecnie istnieje wielkie ciśnienie kulturowe na spożywanie „jedynego chleba” w postaci przyjemności: jedzenie, seks, atrakcyjny wygląd, poczucie bycia „kimś”, sprawowanie władzy. Tak zaczyna rozgrywać się wielki dramat. W jakim sensie? Otóż człowiek pragnie zaspokoić nieskończone pragnienia przy pomocy dóbr stworzonych, które ze swej natury są jednak skończone. Szybciej niemowlę samo wskoczy na wysoki wieżowiec, niż człowiek taką metodą znajdzie to, czego szuka. Efekt jest taki, że po doraźnym zaspokojeniu, bardzo szybko z wnętrza na nowo zaczyna wydobywać się wołanie o kolejną porcję, jeszcze większą.  To powoduje coraz głębsze doświadczenie nieszczęścia: „im więcej spożywam, tym bardziej odczuwam głód”. Bez Boga, im więcej mamy, tym bardziej cierpimy na skutek poczucia, że nie mamy tyle, ile byśmy chcieli. Coraz bardziej za mało…

Jest tylko jedno rozwiązanie, zgodne z pierwotnym planem Boga. Jakie? Odpowiedź daje nam Jezus: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (por. J 6, 30-35). Zaufajmy…  

21 kwietnia 2015 (J 6, 30-35)