Sztuka dostrzegania miłości...


Bóg obdarza człowieka miłością. Nieustannie jest blisko. Niezależnie od tego, co człowiek zrobi, zawsze będzie go kochał i nigdy nie opuści. Taka jest obiektywna prawda, której żadne ludzkie opinie w niczym nie zmienią. Z tego bezsprzecznego faktu nie wynika jednak automatycznie, że człowiek tej miłości i obecności będzie doświadczał. 

            W obliczu realnego promieniowania Bożej miłości możliwe są niestety dwie całkowicie odmienne reakcje. W pierwszym przypadku człowiek doświadcza, że jest kochany przez Boga. Wierzy w Jego obecność przy sobie. To piękne poznanie prawdy. W drugim przypadku człowiek nie przyjmuje, że jest kochany. Ma przekonanie, że Boga nie ma. Powstaje pytanie, jak możliwe jest takie błędne poznanie? Pośród wielu wytłumaczeń, warto zwrócić baczną uwagę na pewną często spotykaną sytuację. Jej typowy przykład znajdujemy w Ewangelii.

Otóż pewnego razu uczeni w Piśmie, widząc Jezusa uzdrawiającego i wyrzucającego złe duchy, skierowali wobec niego przewrotne oskarżenie: „Ma Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy”(Mk 3, 22). Jezus działał w mocy Ducha Świętego, a został posądzony, że ma w sobie ducha nieczystego. Był wcieleniem Dobra, a dostrzeżono w Nim uobecnienie zła. Uczeni stwierdzili, że Jezus jest pod wpływem władcy złych duchów Belzebuba i wypędza swą większą mocą zła inne słabsze złe duchy. Nie mogli zakwestionować faktów uzdrawiania, dlatego stworzyli przewrotne wytłumaczenie, aby zanegować działanie Miłości w Jezusie. Konkretne sytuacje uzdrowienia i wypędzenia złego ducha były znakiem miłującej obecności Boga i poświadczeniem Jego bliskości wobec cierpiącego. Uczeni w Piśmie właśnie tę sytuację przewrotnie ujrzeli i wyjaśnili  jako ewidentny znak braku Boga i jego miłości.

           Skąd taki przerażający błąd? Bo oskarżyciele sami nie mieli miłości w sercu i w konsekwencji nie byli w stanie dostrzec Bożej miłości i obecności. Oto wytłumaczenie! Bóg jest przy człowieku i kocha. Ale jeżeli człowiek nie kocha Boga, to wtedy tej miłości i obecności nie dostrzega. Najgorzej jest wtedy, gdy w żaden sposób winy nie dostrzega w swych ograniczonych przez grzech możliwościach widzenia i odczuwania. Uważając siebie za kochającego, wyprowadza wniosek, że Bóg jest zły. To samopotępienie. Duch Święty zostaje niestety nazwany duchem nieczystym.    

          Bardzo podobnie jest w niektórych relacjach międzyludzkich. Warto je wnikliwie zbadać, aby ewentualnie nie tkwić w piekielnym zakłamaniu i zafałszowaniu. Chodzi o sytuacje, gdy mamy poczucie, ze drugi człowiek nas nie kocha i nie jest przy nas obecny. Wtedy łatwo rodzi się przekonanie, że taki właśnie jest obiektywny stan rzeczy. Ja jestem w porządku, kocham, pragnę być razem, ale niestety ten drugi ucieka, nie kocha. Za doświadczany ból braku miłości obarczam winą drugiego człowieka i zaczynam posądzać go o różne podłości. Trzeba zdać sobie sprawę, że nieraz obiektywna sytuacja może być radykalnie odmienna. Podobnie jak z owymi zaślepionymi uczonymi w Piśmie. W rzeczywistości, to często we mnie nie ma miłości i szacunku dla tego drugiego człowieka. Stwarzam jedynie pozór chęci bycia z nim, w rzeczywistości zachowując dystans upokarzania i braku szacunku. Tragedia polega tu na tym, że żyję złudnie przekonany o własnej dobroci i zarazem o podłości drugiego. W rzeczywistości zaś to we mnie nie ma miłości. Oskarżenie wobec drugiego jest boleśnie niesłuszne. 

          Często ma tu miejsce mechanizm prowokacji. To znaczy u drugiego są obiektywnie negatywne postawy, ale tak naprawdę to ja do nich doprowadziłem. Dlatego to ja ponoszę zasadniczą moralną odpowiedzialność. Trwanie w uporze, że jestem w porządku i nie muszę się zmieniać tylko ktoś inny, jest samopotępieniem. Ból cierpienia ustąpi dopiero wtedy, gdy się nawrócę i uznam, że to ja jestem bardziej winny. Wtedy piekielne cierpienie zostanie zastąpione niebiańskim szczęściem… 
 
         Człowiek niekochający nie dostrzega braku miłości… Człowiek prawdziwie kochający, w Duchu Świętym, zawsze potrafi dostrzec i odkryć miłość.

28 stycznia 2013 (Mk 3, 22-30)