„O co chodzi?”
Zdziwiona twarz tego, który wcześniej zadał raniący cios. Niewinnie brzmiące
pytanie, skrywające ciemną plamę winy. Konkretne przykre doświadczenie. Nieraz
bardzo dotkliwe. Warto jednak uświadomić sobie rzecz bardzo ważną! Otóż takie
fizyczne bądź psychiczne uderzenie, samo w sobie, nie jest wcale największym
źródłem bólu. Serce najbardziej krwawi z innego powodu. Najdotkliwsze pieczenie
pojawia się, gdy w powstałą ranę sypana jest sól samousprawiedliwienia. Przed
każdym winowajcą zjawia się tego typu pokusa. Brak przyznania się do
popełnionego błędu lub grzechu. Próba wykazania, że nic złego się nie stało.
Wszystko jest w porządku. Winowajca nie poczuwa się do winy. To ogranicza lub
nawet uniemożliwia u zranionego ustanie cierpienia.
Tak,
samousprawiedliwienie to droga wiodąca do przepaści. Nawet jeśli początkowo
jest piękna przydrożna zieleń, to na końcu urwisko i zabójcza przepaść. Jest to
droga nieprawdy. Celem zasadniczym jest tu udowodnienie tezy: „Jestem w
porządku”. Wszelkie środki do tego są potencjalnie dobre. Z poszkodowanego
czyni się nawet idiotę. Przedstawia się go jako tego, któremu nie wiadomo, o co
chodzi. Trucizna samousprawiedliwienia ma słony smak kłamstwa. Zło nazywane
jest dobrem. Winowajca może nawet przybierać maskę współczującego w cierpieniu,
które sam wcześniej wywołał. Często nie jest to postawa zamierzona. Zaślepienie
jest bowiem tak wielkie, że po prostu wyrządzona szkoda nie jest przez
winowajcę dostrzegana. Najbardziej boli nieprawda, brak uznania winy i
poczucie, że ktoś robi z człowieka głupiego. To swoiste włamywanie się do życia
drugiego i uśmiercanie. Dlatego samousprawiedliwienie to zbójecki sposób
postępowania. Jedyna droga to zwyczajne przyznanie się do winy. Wszak człowiek
jest tylko człowiekiem. Najważniejsze, że poprzez pokorne „mea culpa” otwieramy
się na bezcenną pomoc samego Boga, który w Jezusie Chrystusie przychodzi jako
Dobry Pasterz.
Jezus
mówi o sobie: „Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie
zbawiony”. (J 10, 9). Ta metafora jest nawiązaniem do ówczesnej pasterskiej
rzeczywistości. Na noc owce różnych właścicieli były spędzane do wspólnej
zagrody, którą stanowiła przestrzeń otoczona murem. Rano pasterze podchodzili
do bramy zagrody, aby odebrać swe owce i wyprowadzić je na pastwisko. Pasterze
byli znani strażnikom zagrody. Natomiast grasujący rozbójnicy usiłowali nieraz
dostać się jakimś wyłomem w murze, aby wykraść owce.
Jezus nazywa siebie
„bramą”. To także odniesienie do tradycji biblijnej, w której brama jest
symbolem dostępu do królestwa niebieskiego. Jezus jest bramą, która prowadzi
rzeczywiście do zbawienia. Jezus jest Prawdą. Przechodzić przez tę właściwą
bramę, to stawać w prawdzie. To pokornie uznać swój grzech, błąd,
niedopatrzenie. Zwyczajna prostota stwierdzenia: „zgrzeszyłem”, „pomyliłem
się”, czegoś nie zrobiłem. Taki szczery akt prowadzi do obustronnego ukojenia.
Winowajca doświadcza wewnętrznego wyzwolenia ze zła i nieprawdy. Z kolei
zraniony doznaje kojącego balsamu. Rana rzeczywiście została zadana, ale teraz
polewana jest uzdrawiającym olejkiem prawdy i prośby o przebaczenie. Winowajca
uznaje swą winę. Traktuje na serio. Obdarza rzeczywistym szacunkiem. Lepsza
świadomość najboleśniejszej prawdy od świadomości bycia słodko okłamywanym.
Chrystus przychodzi
jako autentyczny Dawca życia. Daje życie w obfitości. Człowiek skrzywdził, ale
Jezus zawsze z radością przybywa, aby tę ranę uzdrowić i na nowo wszystko
przywrócić do ładu. Człowiek wraz z Jezusem przestaje być złodziejem życia
drugiego człowieka. Wręcz przeciwnie, zaczyna tym życiem drugiego obdarowywać.
Jest to możliwe tylko w jedności z Jezusem Dobrym Pasterzem. Jednocześnie
prawda staje się podstawą do możliwości współcierpienia. Zgrzeszyłem, uznaję
swój grzech i potem mogę szczerze współcierpieć ze zranioną osobą… Możemy razem
przechodzić przez Bramę Życia.
22 kwietnia 2013 (J
10, 1-10)
.