Pełna rywalizacji codzienność. Wszechobecny kult sukcesu. Za wszelką cenę
trzeba wygrywać. Przegrani się nie liczą. Obok tej zewnętrznej presji, pojawia
się jeszcze kwestia wewnętrznego przeżywania podejmowanych inicjatyw. W sercu
jest pragnienie natychmiastowego zwycięstwa. Porażka wyzwala zniechęcenie i
lęk. Niestety, nawet autentyczne pragnienie dobroci, poświadczane konkretnymi
dobrymi czynami, często nie kończy się sukcesem. Zamiast tego dotkliwa porażka,
która boleśnie podcina skrzydła i zniechęca do kontynuowania lotu. Pojawia się
pokusa podwójnego załamania.
Najpierw, w relacji do ludzi, jestem postrzegany jako słaby i godny pożałowania
człowieczek. Pojawiają się przeniknięte ironią spojrzenia ludzi sukcesu. Od
tego, jeszcze gorsze jest wewnętrzne zdołowanie. Jak to zrozumieć? Naprawdę
chciałem służyć Bogu i oto zamiast błogosławieństwa, przekleństwo. Zaczyna
narastać lęk przed podejmowaniem kolejnych inicjatyw. Bolesne dni, miesiące
podłamania. Niektórzy zostali złamani na
całe życie. Jak w tym wszystkim się odnaleźć? Jak nie paść ofiarą kultu
sukcesu?
W poszukiwaniu odpowiedzi, wielkim przyjacielem może być św. Wojciech,
wspominany dzisiaj uroczyście w Kościele. Teraz jest głównym patronem Polski.
Czyżby kolejny człowiek sukcesu, którym trzeba się zachwycać w poczuciu własnej
beznadziejności? Otóż zdecydowanie nie! Bez cienia przesady można powiedzieć,
że św. Wojciech to świetny przykład „człowieka porażki”. Tak! Dokładnie Tak! To
nie „człowiek sukcesu”, ale „człowiek porażki”. Jak to?
Otóż w sercu nosił autentyczne pragnienie życia zgodnego z Ewangelią.
Został mianowany biskupem Pragi. Bardzo cierpiał, widząc rozluźnienie obyczajów
oraz łamanie prawa Bożego i kościelnego. Podjął gorliwą pracę, ale wyniki
okazały się nadzwyczaj mierne. Sromotna porażka. Przytłoczony, opuścił diecezję
i podjął życie zakonne w klasztorze benedyktynów. Nie dane mu jednak było mu
pozostać na drodze służby Bożej jako mnich. Druga dotkliwa porażka, gdyż musiał
opuścić klasztor. Wrócił na nowo do diecezji. Po pewnej odważnej ewangelicznej
decyzji, spotkała go wielka tragedia. W odwecie zabito jego rodziców i czterech
braci. Ponownie opuścił Pragę i już nigdy nie powrócił do Czech. Biskupstwo
okazało się dla niego jednym wielkim pasmem niepowodzeń.
Za zgodą papieża przybył w 996 roku do Polski. Głównym celem tym razem była
praca misyjna pośród pogan. Pragnął z dobrocią głosić Jezusa Chrystusa tym,
którzy go nie znają. Zrezygnował z popularnego wówczas zbrojnego nawracania z
pomocą wojska. Początkowo nauczał w Gdańsku. Następnie udał się w głąb kraju
Prusów. Tu spotkał się z fanatyzmem i nienawiścią. Uderzeniem włóczni, pogański
kapłan pozbawił Wojciecha życia. Trzecia wielka porażka. Dodajmy, obciętą głowę
umieszczono na palu. W ten sposób nastąpiło spektakularne „ukoronowanie”
wszelkich dotychczasowych przegranych.
Tak więc św. Wojciech po ludzku poległ na wszystkich frontach, gdzie
przebiegało jego życie. Porażka w pracy biskupiej, porażka w życiu zakonnym i
wreszcie porażka w pracy misyjnej. Umarł jako wielki życiowy przegrany. Ale w
tym wszystkim nieustannie miał w sercu gorącą i szczerą miłość do Boga. To
czyste pragnienie służenia Bogu sprawiło, że jego przegrane doczesne życie
przyniosło przeogromny owoc. „A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec”. (J
12, 26). Bóg dotrzymał swej obietnicy. Z ludzkiej przegranej uczynił zwycięstwo
na wieki. Kościół potwierdził świętość Wojciecha, który z czasem został głównym
patronem naszej Ojczyzny.
Bogu niech będą dzięki za św. Wojciecha. Mało ważne, co się po drodze
zdarzy: porażka czy sukces. Najważniejsze, aby wciąż od nowa szukać Boga.
Sensem życia niech będzie serce wypełnione pragnieniem ewangelicznej miłości i
służby. Wtedy można być pewnym, że w Zmartwychwstałym dokona się Zwycięski
Sukces na wieki. Nawet, jeśli życie doczesne będzie nieustannym pasmem porażek.
23 kwietnia 2013 (J 12, 24-26)