Bliskie serce i pomocna dłoń


           Nosimy w sercu wielorakie tęsknoty. Wyczekujemy niecierpliwie szczęśliwych chwil. Nic w tym dziwnego. Wszak jesteśmy rozpięci pomiędzy rajem już utraconym i Niebem dopiero obiecanym. Ten przejściowy stan generuje napięcia, które domagają się rozładowania. Gdy egzystencjalne ciśnienie sięga zenitu, wtedy może zrodzić się zgoda na różne głupie rzeczy, aby tylko jakoś wyślizgnąć się ze zgniatających szczęk życiowego imadła. Szalenie to niebezpieczne! Człowiek jest wtedy podatny na przyjęcie prawd, które w rzeczywistości nie odzwierciedlają Prawdy, lecz stanowią mniej lub bardziej słodką iluzję lub wręcz oszustwo. 

Jezus doskonale zna ten egzystencjalny stan. Gdy na pustyni był skrajnie wyczerpany, wówczas szatan lotem błyskawicy pojawił się, aby zaoferować swe uwodzicielskie miraże. Szatańskie kuszenie jeszcze mocniej dało o sobie znać w przełomowej chwili na Krzyżu. Cała ta sceneria nieustannie powtarza się, gdy człowiekowi jest ciężko. Dlatego Jezus przestrzega nas, abyśmy nie wpakowali się w jakieś iluzoryczne obietnice, które tak naprawdę są szatańskimi pokusami. „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: „Ja jestem” oraz „Nadszedł czas” (Łk 21, 8).

Zwodnicza pokusa bardzo często obiecuje „raj od razu”. Ktoś kreuje się na szarmanckiego zbawiciela i oczarowuje ofertą rozwiązań łatwych i przyjemnych. Jak człowieka nieszczęście ciśnie od środka, to bardzo łatwo się złamać. Co więcej, świadomość istnienia takiej pułapki często nie wystarczy, żeby dać sobie radę. W chwilach największych prób, potrzebna jest pomocna ludzka dłoń. To znaczy, że nie można popaść w drugą skrajność, która polegałaby na braku zaufania komukolwiek i czemukolwiek. Sami sobie nie damy rady. Mając nawet największe siły, nigdy sami siebie nie podniesiemy. Szatan uznał inaczej i wylądował w piekle…

Dlatego cała wielka sztuka polega na tym, aby spotkać w życiu kogoś, kto autentycznie jest narzędziem w ręku Jezusa Chrystusa. Jak rozpoznać taką osobę? Oczywiście, najgłębiej nie ma jakiejś magicznej receptury. Ale jest kilka cech, które mogą dobrze naprowadzić. 

Przede wszystkim, autentyczny świadek Jezusa nie będzie prezentował postawy magika, który da szczęście od razu. Nie będzie czarował roztaczaniem zachwycających wizji, które bezproblemowo i bezboleśnie wprowadzą w rajski świat. Jezus super-lojalnie mówił zawsze o cierpieniu, krzyżu i śmierci jako koniecznej "bramie" do Nieba. Osobiście, nigdy nie wzbudzali we mnie zaufania  „świadkowie wiary”, którzy kreowali się na zaradnych ludzi sukcesu. Już wolę posłuchać człowieka, który wypowiada swe cierpienie i trud zmagań. Taka szczerość uczuć pięknie pokazuje Boga. 

Posłaniec Jezusa będzie zewnętrznie raczej zwyczajnym człowiekiem, który nie stara się imponować, ale jest gotów iść z Tobą razem na Drodze Krzyża. Jak upadniesz nawet po raz trzeci czy też "enty", nie zostawi cię zniecierpliwiony, ale cicho zapłacze łzami wdzięczności. Na kolanach podziękuje Bogu za Ciebie i będzie szukał jak po raz kolejny wyruszyć w dalszą drogę. Bardzo ważne! Tu nie pada zawołanie „Ja jestem”, ale „On JEST, TY i ja jesteśmy”. Tu nie ma czarodziejskich opowieści, ale jest pokorna gotowość do wspólnego podejmowania życiowych wyzwań. 

Człowiek, który może pomóc w życiu, na różny sposób mówi słowami Jezusa: „I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach” (Łk 21, 9). Nie chodzi tu o banalne „jakoś tam będzie”. Sercem tego stwierdzenia jest świadomość istniejącego zagrożenia, które jednak postrzegane jest w perspektywie Zmartwychwstania. „Odwagi! Nie lękaj się!”. To słowa, które można przetłumaczyć: „Będzie ciężko, ale z Jezusem zwyciężysz! Na ile potrafię,  pomogę Ci w tym”. 

Nie przeoczmy  obecności Jezusowego posłańca, aby uchronić się przed szatańskim zwodzicielem i szczęśliwie dotrzeć do Nieba…

26 listopada 2013 (Łk 21, 5-11)