Ścisk życiowych zmagań


Życie to nieustanne zmaganie się. W tym nieraz wręcz udręczeniu warto dostrzec dwa wielkie wyzwania: zewnętrzny czyn i wewnętrzna wolność. Od ich podjęcia zależy owocność życia. Jakże bardzo trzeba uważać! Życie tak łatwo może „przepłynąć przez palce”…

Bóg kocha człowieka i właściwie mógłby od razu umieścić nas w Niebie. Jednak takie automatyczne osadzenie w swym Wiecznym Szczęściu utożsamiałoby się ze sprowadzeniem człowieka do automatu, który wykonuje wcześniej zakodowany program. To z kolei podcinałoby korzenie autentycznej miłości. Miłość bowiem w swej istocie zakłada doświadczenie wolności wyboru.

Życie na ziemi jest wielkim wyzwaniem wolności. Wolność pozwala obrać kierunek swego istnienia. Właściwie wszystko sprowadza się do dwóch możliwych tras: zdążanie ku Bogu lub oddalanie się od Boga. W tym ukierunkowywaniu się najważniejsze jest konkretne postępowanie. I właśnie to postępowanie wyraża się poprzez zewnętrzne działanie lub wewnętrzny wybór.  

Obecnie w kulturze wielki akcent pada na widzialny czyn. Ta mentalność przenika także Kościół.  Podejmowanych jest wiele pięknych inicjatyw. Bez tej pracy Orędzie Jezusa Chrystusa zginęłoby w zalewie innych propozycji. Potrzeba wielorakich chrześcijańskich działań. Ale to nie wyczerpuje całego obszaru możliwych form wiary. Co więcej! Człowiek zewnętrznego czynu balansuje na krawędzi przepaści. Mistycy podkreślają, że dla Boga nawet największe dzieła bez miłości mają mniejszą wartość niż zwykłe, wypowiedziane z miłością proste słowo.

Warto zauważyć! Patron dzisiejszego dnia, bł. ks. Jerzy Popiełuszko, jako uwieńczenie  aktywnej działalności duszpasterskiej otrzymał szczególny dar od Boga. Na ostatnim etapie swej drogi został uprowadzony i zamordowany; maltretowany i powiązany  nie był w stanie dokonać już żadnego zewnętrznego czynu. A przecież nie oznaczało to braku zaświadczenia o Bogu. Wręcz przeciwnie! W tym zewnętrznym ogołoceniu i niemocy rozbłysnął największym blaskiem płomień jego męczeńskiego wyboru Ukrzyżowanego! Heroicznie wcielił w życie słowa Pana: „Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych” (Łk 12, 8). Oto święty wybór w głębi serca; „czysty wybór” Jezusa, bez żadnych zewnętrznych działań. Ten pamiętny akt męczeństwa bł. ks. Jerzego stanowił ukoronowanie życia skierowanego ku Bogu. Tak! Istnieje jeszcze inna rzeczywistość oprócz działania. To świat wyborów dokonywanych w sercu. Tu tak naprawdę rozgrywa się „najgłębsza istota rzeczy”.

Pustynne, zewnętrzne ogołocenie ujawnia istnienie całego wewnętrznego świata. Następuje walka duchowa, gdzie szatan usiłuje złamać wolę człowieka. Świat „na siłę” wdziera się; pragnie otrzymać tylko sobie złożony hołd. Walka duchowa polega na tym, że w samotności serca dokonuje się „dramat wyboru”. Przychodzi pokusa doraźnej ulgi, jaką daje wybór świata. Wielka udręka, gdy człowiek pozostaje przy Bogu.

W tej walce wielkim źródłem mocy staje się spoglądanie na Krzyż. Zjednoczenie z Jezusem na Krzyżu daje siłę, aby się nie złamać. Przeżywany ból jednoczenia się z Bogiem i człowiekiem prowadzi do smakowania radości z Bożego zwycięstwa. Odsłania się piękny blask chwały Ukrzyżowanego, który  przychodzi jako Zmartwychwstały. Nawet, gdy jest bardzo ciężko, tym bardziej trzeba walczyć.

Coraz pełniej dostrzegam zaproszenie do podejmowania tej wewnętrznej walki. Pragnę powiedzieć całym sobą Jezusowi, że jedyny sens mego życia dostrzegam w wiecznym zjednoczeniu z Nim. Niech moja krew łączy się ze Świętą Krwią Chrystusa. Niech moje ciało jednoczy się ze Świętym Ciałem Chrystusa. Niech moje słowo zespala się ze Świętym Słowem Chrystusa. Wierzę, że rozdzierające cierpienie, mocą Boga, przemieni się w Szczęście Wiecznego Zjednoczenia.

         Panie prowadź, abym poprzez pustynny ścisk życiowych zmagań, odnalazł Chwałę Ciebie Ukrzyżowanego…
 
19 października  2013 (Łk 12, 8-12)
 


Modlę się... i co z tego?


„Modlę się, modlę się. I co z tego?...” Przychodzą nieraz takie myśli. I bardzo dobrze. To świetna okazja, aby zastanowić się nad swą modlitwą. Modlę się. Ale czy dobrze?  Zwłaszcza tzw. „odmawianie modlitw” nie oznacza automatycznie wejścia w głębszą relację z Bogiem-Miłością. 

Często występuje pewien podstawowy błąd, który powoduje bezowocność modlitwy. Otóż głównym motywem podejmowanego wysiłku jest wówczas zaspokojenie egoistycznych pragnień, a nawet bezmyślnych żądz. W takiej sytuacji Bóg staje się jedynie pewnym narzędziem, przy pomocy którego chcę osiągnąć własne cele, nawet kosztem innych ludzi. Takie wołanie, przeniknięte egoistycznymi oczekiwaniami, nie może być wysłuchane, gdyż nadal pozostajemy w ciasnej twierdzy własnych żądz i projektów. Brak wysłuchania nie jest oczywiście rezultatem jakiejś zimnej obojętności ze strony Boga. Nic z tych rzeczy! Miłość Boga niezmiennie promieniuje i właśnie dla naszego dobra nie udziela nam żądanych rzeczy lub stanów. To byłoby bowiem ze szkodą dla nas. 

Nieraz pewnych „wymadlanych spraw” Bóg rzeczywiście pragnie i chętnie by nam ich udzielił. Jednakże na skutek istniejącej żądzy, ich uzyskanie spowodowałoby pychę i wywyższanie się w stosunku do innych. Dlatego nawet takie pragnienia pozostają nie-spełnione. Człowiek zaślepiony żądzą na pierwszym miejscu stawia własne egoistyczne „ja”. Nawet gdy wcześniej wargi wypowiadają modlitwę, to potem serce opanowuje pycha i zarozumiałość. 

W pewnych naprawdę beznadziejnych oczekiwaniach duszy, Bóg może jednak wysłuchać takiej pożądliwej modlitwy. Po co? Po to, aby potem człowiek konkretnie i boleśnie doświadczył na sobie, że formułowane żądania tak naprawdę są głupie i szkodliwe. Ujrzenie własnej bezmyślności i zaślepienia może okazać się radykalnym wstrząsem, który skieruje na drogi nawrócenia. Na czym zaś takie nawrócenie polega? 

To zdecydowana zmiana fundamentalnej orientacji życia. Egoistyczne pożądanie zostaje zastąpione Słowem Jezusa: „proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10, 2). Inaczej mówiąc: serce zaczyna wypełniać gorące pragnienie wypełnienia Woli Bożej. Bóg przestaje być narzędziem. To ja pokornie staję się narzędziem-robotnikiem w Bożych rękach. Ta nowa sytuacja w niczym nie poniża człowieka, lecz tak naprawdę wywyższa i pomaga z Bogiem autentycznie „być sobą”. Zarazem inni ludzie przestają być anonimowymi pionkami w układaniu własnej życiowej gry; stają się ważnymi figurami posłanymi przez samego Boga. 

Modlitwa, gdzie Wola Boża zaczyna zajmować pierwsze miejsce, staje się coraz bardziej wysłuchana. Nawet bezmiernie ciężkie po ludzku sytuacje rodzą wówczas w sercu uczucie wdzięczności i pokoju, który cierpliwie pomaga znosić doznawane cierpienia. W tej ufnej modlitwie nie ma już potrzeby sterowania Bogiem i innymi ludźmi. Nie pokazuję, „kto tu tak naprawdę rządzi”. Człowiek pokorny korzy się przed Bogiem w postawie ufności. Z kolei w ufnej modlitwie Słowo Boże staje się największym autorytetem. W jego świetle podejmuję drogę, na którą Bóg mnie posyła. 

Może zrodzić się niepokój, że ten stan „nawróconej modlitwy” oznacza unicestwienie wszelkich pragnień. W tym kierunku idzie na przykład rozwój duchowy w filozofii buddyzmu. Jezus Chrystus inaczej jednak postrzega te kwestię. Jak najbardziej możemy zachowywać głębokie pragnienia, które przecież u źródeł w naszą naturę wszczepił sam Stworzyciel. Tu jednak pojawia się pewien newralgiczny moment-rozdroże, gdzie droga pierwotnego pragnienia rozchodzi się na dwie radykalnie odmienne trasy. Jedna z nich przeobraża się w egoistyczne „daj mi to”. Druga natomiast staje się wielkodusznym „ofiaruję Ci to”. 

Dobra modlitwa staje się czasem odkrywania żniwa, na które Pan posyła. Nie moje żniwo, ale Żniwo Pana… Św. Łukaszu, dzisiejszy Patronie, Ty świetnie wcieliłeś to w życie… Módl się za nami…

18 października 2013 (Łk 10, 1-9)