Otrzymałem pytanie, które
na nowo ożywiło me wcześniejsze poszukiwania. Czy można prosić Boga o to, aby
dał nam cierpienie? Wielka sprawa, że taka kwestia jest podniesiona. Obserwując
kulturę współczesną można odnieść wrażenie, że wszyscy dążą tylko do
przyjemności. Potężne środki inwestowane w działania, które pomogą usunąć
skandal cierpienia.
Nie można jednak ulegać
powierzchownym wrażeniom. Malkontenctwo nie jest cechą chrześcijanina. Dlatego
nie warto wpadać w ton ubolewania nad kulturą współczesną, która jest
zdominowana przez wielorakie formy zniewolenia przez przyjemność. Lepiej
zatrzymać się nad konkretnym człowiekiem, który zastanawia się w swym sercu nad
prawem do modlitwy o cierpienie. W otrzymanym pytaniu uderzyła mnie
także troska o drugiego człowieka. W jakim sensie? Bo przecież,
jeśli taka modlitwa zostanie wysłuchana, to mogę dotkliwie zachorować i wtedy
staję się obciążeniem przynajmniej dla mego najbliższego otoczenia. Czy wobec
takiej realnej perspektywy mam prawo poprzez swoje pragnienia utrudniać życie
innym ludziom?
Otóż, jak najbardziej można
modlić się o cierpienie. W ten sposób wskazujemy, że horyzont ludzkich dążeń
nie ogranicza się jedynie do świata przyjemności. Przypisujemy cierpieniu miano
„ukochanego przyjaciela”, a nie „znienawidzonego wroga” na drodze do Nieba.
Fundamentalna jest tutaj motywacja, tkwiąca u źródeł takiego wołania. W żaden
sposób nie może to być forma cierpiętnictwa. Cierpienie nie jest najwyższą
wartością. Stanowi tylko środek na drodze wypraszania zbawienia dla świata.
Jednocześnie poniesiony trud nabiera sensu tylko poprzez złączenie z
cierpieniem Chrystusa. Ludzkie odizolowane największe nawet cierpienie nic nie
daje. Zarazem nawet najdrobniejsze cierpienie poprzez zanurzenie w cierpieniu
Chrystusa staje się wielką mocą zbawczą. Modlitwa o cierpienie powinna się
kończyć pełnymi przekonania słowami: „Nie moja wola, lecz Twoja Panie niech się
dokonuje”. Dlaczego to stwierdzenie ma tak przeogromne znaczenie? Wyraża bowiem
pokorne poddanie się Bożym planom. Gdy cierpienie nie pojawi się, to wówczas
trzeba dziękować z serca za doświadczany pokój i przeżywane przyjemności.
Lepiej być radosnym chrześcijaninem, a nie zdegustowanym cierpiętnikiem
chrześcijańskim.
W sumie cierpiętnictwo jest
starannie ukrytą formą niechęci, a nawet nienawiści do siebie, świata i
ostatecznie samego Boga. Gdy jednak cierpienie nadejdzie, to wspomniana
modlitwa staje się wielkim źródłem pomocy. Przyjmuję to, na co w sercu się
otwierałem. Od razu trzeba tu dodać, że nie można „bawić się w modlitwę o
cierpienie”. Bóg traktuje na serio nasze wołanie. Niestety są przypadki, gdy
ktoś pozostawał tylko na poziomie nierozważnych słów. Najpierw prosił o
cierpienie, a gdy przyszło, zaczynał się buntować na doświadczany ciężar i
niszczące doświadczenie. Gdy przeżywamy to właściwie, zaistniałe cierpienie
zostaje podjęte z pogodą ducha. Wszak spełnia się wcześniejsze pragnienie
„wspomożenia” Jezusa w zbawianiu świata poprzez cierpienie. Można mieć także
spokój serca ze względu na innych. Nawet, gdy będą mieli z naszego powodu
więcej trudu, to przecież dokonuje się Boży plan, a nie nasza prywatna
zachcianka.
Nasza modlitwa o cierpienie
w połączeniu z poddaniem się Woli Bożej nie wprowadza dodatkowego cierpienia.
Takie wołanie jedynie pomaga w otwarciu serca na Boży zamiar Miłości. Nic
nowego nie wymyślam. Przyjmuję jedynie to, co Bóg pragnie ofiarować. Bez takiej
modlitwy istnieje o wiele większe niebezpieczeństwo odrzucenia Bożego daru
współcierpienia. Z tego wypływa także wezwanie do cierpliwego znoszenia
człowieka, który w naszym otoczeniu cierpi. Zostaję zaproszony do wspólnego
niesienia krzyża. Staję się uczestnikiem szczególnej drogi. Poprzez cierpienie,
razem z Chrystusem i drugim człowiekiem, zdążam ku Wiecznemu Szczęściu.
26 lipca 2014 (Mt 13,
24-30)