Życie ludzkie nierozerwalnie łączy się
cierpieniem. W miarę upływu lat liczba otrzymanych ciosów wzrasta. Zranienia
doświadczone nie tylko od momentu narodzin, ale już od chwili poczęcia, w życiu
płodowym, wywierają wielki wpływ na cały wewnętrzny świat przeżyć. Pojawia się
proces, który polega na zamykaniu się w sobie. Sugestywnie ilustruje tę reakcję
obraz zwierzęcia, które oblizuje zranione rany. Pierwszym odruchem biologicznej
natury jest skierowanie się ku sobie, aby ratować swe życie. Ten instynktowny
gest bez pracy duchowej przekształca się w całościową postawę zamknięcia w
sobie. Co to oznacza?
Otóż ludzkie „ja” stawia siebie w centrum
świata. Gdy daje o sobie znać własny ból, reszta świata niejako znika z
horyzontu istnienia i postrzegania. Z wnętrza wydobywa się pełne żalu wołanie:
„Zobaczcie jak mnie zranili!”. Wszyscy dokoła zaczynają być postrzegani jak
drapieżne ptaki. W odpowiedzi na otrzymany cios, zasadniczo pojawiają się dwa
typy reakcji.
Pierwsza ma wydźwięk bierności. Zraniony
człowiek wpada w cierpiętnictwo i opowiada wszystkim dokoła, nieraz przez całe
życie, jak bardzo został skrzywdzony i doświadczony przez życie. Drugi człowiek
przedstawiany jest jako „piekło”, które przypala złem swego istnienia.
Słuchając takich opowieści, można odnieść wrażenie, że „krzywdziciele” są
wcielonym złem, które zatraciło nawet ostatnie resztki dobroci.
Druga reakcja ma charakter czynny. Zraniony
człowiek wyrusza na bój ze wszystkim i ze wszystkimi. Ekspresywnie ukazuje to
zachowanie zwierzęcia, które po otrzymaniu raniącego ciosu wpada we wściekłość
i autentycznie szaleje. Dochodzi do niezwykle agresywnych zachowań i lepiej nie
zbliżać się, gdyż samemu można stać się przedmiotem gwałtownego ataku. Zraniony
człowiek, skoncentrowany na własnym „ja”, wchodzi w logikę działania w rodzaju:
„Skoro mnie ludzie zranili, to muszę się bronić i właściwie najlepiej zabić
wszelkich potencjalnych agresorów”. Zabijanie najczęściej dokonuje się poprzez
„złe słowo”. Początkowa ofiara nieraz przekształca się w bez porównania
większego oprawcę.
Takie zachowanie nie prowadzi do uzdrowienia.
Efektem koncentracji na sobie i zapatrzenia w siebie, jest sukcesywnie
narastający własny ból oraz krzywda wyrządzana innym ludziom. Czy istnieje
jeszcze jakaś inna droga? Zdecydowanie tak! To „przekierowanie” spojrzenia z
własnej osoby na Boga. Najlepszą odpowiedzią na dotąd otrzymane, i wciąż
otrzymywane, zranienia jest podjęcie wysiłku zwrócenia się ku Bogu. Chodzi o
to, aby Bóg znalazł się w centrum świata doznawanych przeżyć. Pięknie wyraża
to prawda, na różne sposoby powtarzana w Psalmach: „W Bogu pokładam
ufność moją”. Reakcją na cios nie jest tutaj „oblizywanie rany” lub „agresywny
atak”. Zamiast tych czysto naturalnych zachowań, mocą łaski nadprzyrodzonej,
pojawia się kontemplacyjne spojrzenie zwrócone ku Bogu. Nie chodzi tylko o
pewną metaforę. Potrzeba, aby ten zwrot dokonał się jak najbardziej konkretnie,
poprzez z serca płynącą modlitwę. Dla owocności modlitwy, bardzo wskazane jest
umieszczenie przed oczami widzialnego przedmiotu, który staje się „pomocnym
pośrednikiem” w odwróceniu spojrzenia od siebie i zwróceniu na Boga. Takim „świętym
pośrednikiem” jest Święta Hostia, Krzyż; może być także ikona, inny obraz lub
trzymany w ręku różaniec. Nie można żałować czasu na ufne wpatrywanie się w
Pana. Pozorna bezczynność jest tak naprawdę błogosławionym czasem wielkiego
działania.
Dzięki takiej postawie, człowiek przestaje być
iluzorycznym uzdrowicielem samego siebie; prawdziwym Uzdrowicielem staje się
sam Bóg. Współcześnie, opierając się na objawieniach św. Faustyny, warto podjąć
trud kontemplacji obrazu Jezusa Miłosiernego. Wszak sam Jezus powiedział, że
jest to naczynie, przy pomocy którego można czerpać ze zdrojów łask
Miłosierdzia. Niech nasze spojrzenie coraz bardziej podąża we właściwym
kierunku. Szczególnie po doznanych ciosach nie warto kontemplować swojego „ja”.
Najlepiej kontemplować Oblicze Boga Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego...
7 lipca 2014 (Mt 9, 18-26)