„Dziękuję bardzo za pomoc”. W
odpowiedzi zawsze słyszał: „To ja bardzo dziękuję, że mogłem pomóc”.
Ten dialog to stenogram realnych rozmów, które zarazem nie były tylko wymianą
grzecznościowych formuł. Powierzchowne ugrzecznienie a głęboki sposób myślenia
to dwa zupełnie odmienne światy duchowe. W tym przypadku chodziło o
odpowiedzi, które były wcieleniem głębokiej wiary pewnych osób w moc Bożego
błogosławieństwa. Dotykamy problemu właściwego rozumienia bezinteresowności.
Aby odkryć logikę myślenia, która pozwala prawdziwie koncentrować się na Bogu i
pokornie służyć ludziom, najpierw trzeba uwidocznić pewne błędy odnośnie
motywacji w działaniu.
Pierwszy błąd to utylitarystyczne pytanie: „co z
tego będę miał tu i teraz?”. Motywem działania staje się pieniądz lub inna doczesna
korzyść. Niektórzy potrafią być super-uprzejmi, jeśli wyczują, że dzięki temu
mogą mieć wymierne profity w postaci finansowej lub na drodze realizowanych
interesów. Tak wiele „pełnych zatroskania” propozycji, które w rzeczywistości
są egoistycznym poszukiwaniem klienta, aby na nim jak najwięcej zarobić.
Wszystko zamyka się w więzieniu materialnej doczesności. Boga nie ma.
Odpowiedzią na tę pazerną interesowność jest
wołanie o całkowitą bezinteresowność. W świadomości „wyznawców” tego ideału
zakorzenia się przekonanie o byciu altruistą, który jest w stanie poświęcać się
dla innych, zupełnie nic za to nie oczekując. Niestety, kolejne
pobłądzenie. Dlaczego? Przede wszystkim coś takiego, jak „absolutna
bezinteresowność” nie istnieje. Po dokładnym zbadaniu okazuje się, że motywy
działania są tu skoncentrowane tak naprawdę na własnym ego. Przykładowo, jest
to pyszne przekonanie o własnej dobroci. Egoistyczną korzyścią nie jest tu
zewnętrzna materia, ale wewnętrzne poczucie wyższości. Poczucie „bycia zbawicielem”
to dla ego potężny bodziec motywacyjny. Nie ma tu pokornego otwarcia serca na
dar Bożego Miłosierdzia.
Warto jeszcze wskazać na postawę „leniwej
bezmyślności”. Nie ma tu głębszej refleksji, aby dostrzec
potencjalny zysk dla siebie. Jeszcze bardziej nie widać chęci zrobienia czegoś
dobrego dla drugiego człowieka. Dominuje tu brak zwyczajnej
życzliwości. Gdy poprosimy takiego człowieka o pomoc, raczej nigdy
jej nie otrzymamy. „Nie mogę” tak naprawdę oznacza „nie chcę” lub „nie chce mi
się”.
Zdając sobie sprawę z tych duchowych
niebezpieczeństw, dochodzimy do optymalnego rozumienia kwestii
bezinteresowności. Otóż Bóg wpisał w naturę człowieka zasadę „świętej
interesowności”. Na mocy tego zapisu można powiedzieć, że interesowność jest
czymś bardzo dobrym! Z tym, że należy ją dobrze rozumieć. Otóż istota „świętego
interesu” polega na tym, aby w powiązaniu z wyświadczonym dobrem otwierać serce
na błogosławieństwo, którego Bóg pragnie udzielić. Za każde dobro, Bóg chce
„odpłacać” swym błogosławieństwem. Jezus z radością błogosławił (por. Mt 19,
13-15). Boże błogosławieństwo to przyjście i zamieszkanie Boga w człowieku. Oto
najdoskonalsza motywacja działania! Każdy dobry uczynek w imię Boże to naprawdę
super-świetny interes życiowy. W zamian za tak wyświadczone dobro
Bóg odpłaci po wielokroć większym Bożym Darem. Teraz i na wieki!
I tak oto staje się zrozumiałe, dlaczego
wspomniani na początku ludzie poczytywali sobie za wielkie dobrodziejstwo, że
mogą udzielić wsparcia, bez żadnej doczesnej zapłaty. Mieli głęboką świadomość,
że Bóg odpłaci im poprzez błogosławieństwo. Byli serdecznie ofiarni, mając
pewność, że Bóg im to powielekroć wynagrodzi. Takie podejście jest wyrazem
głębokiej wiary w Boga, a nie w materię lub w swą dobroć i bezinteresowność.
Serce takiego darczyńcy jest pokorne, oczekując Bożego Miłosierdzia. Zarazem
serce obdarowanego cieszy się z doraźnie otrzymanej niezbędnej pomocy.
Utylitaryści mają dobrą intuicję „interesu”, ale popełniają śmiertelny błąd,
oczekując jedynie doczesnej zapłaty. Absolutny altruizm z kolei to pyszna
iluzja. Kto nie oczekuje Bożego błogosławieństwa, sam siebie będzie
błogosławił. Módlmy się o dar głębokiej wiary w istnienie Bożego
błogosławieństwa.
16 sierpnia 2014 (Mt 19, 13-15)