Codzienność pełna jest nieustannych zmagań i
walk. Często uczniowie Chrystusa są ofiarami prześladowań. Prawdę
mówiąc, nie ma w tym nic zaskakującego. Przecież Jezus nie obiecał nam, że
„będą nas nosić na rękach”. Nasz Mistrz i Zbawiciel jasno postawił sprawy: „iść
za Nim, to dźwigać Krzyż”. I nie ma co robić z siebie cierpiętników. Taka jest
po prostu doczesna rzeczywistość.
Kto przyjmuje do wiadomości ten fakt, wchodzi na
chrześcijańską drogę. Radykalny chrześcijanin to człowiek, który
niejednokrotnie rezygnuje z praw, które przysługują mu na mocy ludzkiej
sprawiedliwości. Oczywiście, można walczyć o swe słuszne prawa, ale trzeba być
świadomym przykrych konsekwencji. Prawdziwy radykalizm chrześcijański nie
polega na walce „z kimś”, ale na zdolności do wielorakich rezygnacji w sercu.
Przykładowo, gdy ktoś mnie poniża i pogardza mną, to w odpowiedzi nie domagam
się poszanowania mojej osoby. Człowiek światowy oburza się wtedy i oczekuje
przeprosin. Mnich nie ma takich „światowych oczekiwań”, wręcz przeciwnie,
cieszy się z doświadczonej pogardy. Wtedy przychodzi Duch Święty, który
wypełnia serce nadprzyrodzoną miłością, pokojem i
pocieszeniem. To konkretny owoc posłuszeństwa słowom Jezusa: „Lecz
jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi”.
Chrześcijańska walka nie polega na logice
konfrontacji, ale na pokornym przyjmowaniu otrzymywanych
razów. Niestety, wielu chrześcijan rozumie swój radykalizm wedle
zasad świata. W rezultacie dokonuje się coś najbardziej bolesnego. Niektóre
konflikty w społeczeństwie spowodowane są przez chrześcijan, którzy,
najczęściej nie zdając sobie z tego sprawy, nie są wierni duchowi Ewangelii.
Paradoks polega na tym, że chcą dobrze, robią coś dla Jezusa, ale efekt tego
wychodzi zupełnie odwrotny. Istota błędu polega na tym, że dobry chrześcijański
cel usiłuje się uzyskać przy pomocy typowych światowych metod działania.
Wywołuje to niepotrzebne konflikty i walki. Taki chrześcijanin jest przekonany,
że jest świadkiem wiary, a w rzeczywistości dla ludzi, którzy potrzebują
ewangelizacji, staje się anty-świadkiem, który od wiary jeszcze bardziej
odpycha. Uczeń Jezusa wszelkie akty strzeliste składa przede wszystkim w swoim
sercu. Zewnętrznie natomiast koncentruje się na tym, aby powiedzieć każdemu
człowiekowi jesteś „moją siostrą”, „jesteś moim bratem”.
Dla mnicha, najważniejszy jest fakt, że
człowiek, którego spotyka, jest stworzony przez Boga. Poglądy religijne,
społeczne, polityczne nie mają większego znaczenia. Gdy ktoś wznosi nawet
najbardziej wrogie Ewangelii hasła, mnich z sympatią spogląda na takiego
człowieka i serdecznie mówi do niego „dobrze, że jesteś”. Wielu „radykalnych”
chrześcijan w takich sytuacjach wypowiada słowa „świętych” potępień. Myślą, że
walczą o wiarę, a tak naprawdę kolejne zagubione dusze od wiary odpychają.
Dusze te odchodzą od Chrystusa, bo nie czują miłości, tylko negatywne uczucia,
skrywane pod płaszczykiem ewangelicznych haseł.
Jezus mówi wyraźnie: „A Ja wam
powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu” (Mt 5, 39). Zdanie to jest konkretną
instrukcją, jak postępować, aby owocem dobrych chęci było dobro, a nie zło.
Obrazowo można powiedzieć, że atak zła jest jak pędząca z impetem fala
wzburzonej wody. Jeśli nagle uderzy w twardy brzeg, to jest w stanie
roztrzaskać nawet nadbrzeżne skały. Rezultatem jest zniszczenie. Zaistniały
opór wobec zła spowodował jeszcze większe zło. Z kolei dokonuje się coś
zupełnie innego, gdy rozszalała woda wpłynie na łagodną piaszczystą przestrzeń.
Woda zostanie wchłonięta. Szaleństwo zneutralizowane. Niesamowite! Brak oporu
powoduje docelowo unicestwienie zła.
Postawa pokornej miłości zawsze pięknie owocuje
poprzez unieszkodliwienie złowrogich sił. Zamiast wołać na głos „jesteś wrogiem
Ewangelii”, lepiej w sercu z miłością wyznać „Jezu, kocham Cię” i na
zewnątrz do każdego swym zachowaniem serdecznie mówić „jesteś moją siostrą,
jesteś moim bratem, mamy wspólnego Ojca w Niebie”.
16 czerwca 2014 (Mt 5, 38-42)