W świetle Bożego Słowa dostrzegam smutną rzeczywistość. Jestem człowiekiem grzesznym i bardzo słabym. Tak wiele upokorzeń, które wyraźnie odsłaniają nędzę mego żywota. Ale nie można popadać w zniechęcenie i beznadzieję. Za wszytko trzeba dziękować Bogu. Zwłaszcza dziękczynienie za doświadczone upadki i słabości ma głęboki sens. Czyż nie jest to racjonalizacja i utwierdzanie się w grzechu?
Oczywiście tak byłoby, gdyby zło
przeżywane było w oderwaniu od Boga. Obraz sytuacji wygląda zupełnie inaczej w
relacji do Bożego Miłosierdzia. Upadek jednoznacznie obnaża ludzką
kruchość i ograniczoność. Człowiek o własnych siłach tak naprawdę nie jest w
stanie nic zrobić. Nawet najdrobniejsza rzecz może zaistnieć dzięki uprzedniej
Bożej łasce. Wielki dramat polega na tym, że człowiek sobie zaczyna przypisywać
wielorakie moce „stwórcze”. Zwłaszcza dotyczy to spraw codziennego życia i
posiadanych uzdolnień. Wyraziście ilustrują to dwa następujące przykłady.
Pierwszy dotyczy zwykłego przejścia kilkunastu kroków po mieszkaniu. To takie
normalne dla zdecydowanej większości ludzi. Dopiero wypadek, choroba lub
starcze osłabienie może przeobrazić tę prostą czynność w szczyt marzeń.
Człowiek zaczyna wreszcie dostrzegać wielkie dobrodziejstwo Bożego daru.
Podobnie w przypadku osoby obdarzonej darem słuchu i pięknego głosu. Wielu
takich ludzi denerwuje się, że ktoś fałszuje i nie podejmuje należytej pracy,
aby dźwięki były w pełni czyste. Jasną jest rzeczą, że nieraz praca wiele
wnosi. Ale osoba bez uzdolnień nawet przy ogromnym wysiłku nie uzyska małej
części tego, kto został obdarowany nieprzeciętnym darem i nawet bez trudu
prezentuje już wysoki poziom.
Znakiem duchowego rozwoju jest coraz
większa świadomość bycia obdarowanym przez Boga, bez żadnej własnej
zasługi. Istnieje prosta metoda rozpoznawania jak człowiek traktuje posiadane
zdolności: jako „egoistyczną własność” czy też jako „darmowy Boży dar”. Wielką
pomocą w tym rozróżnieniu jest doświadczony sukces lub porażka, szlachetny czyn
lub grzech. W przypadku „egoistycznego posiadacza” odniesione zwycięstwo
powoduje wzrost pychy. Poczucie siły powoduje postawienie się ponad innymi,
słabszymi i gorszymi. Z kolei ewentualna porażka nie jest uznawana lub powoduje
stan złości, różne formy załamania i nawet rozpaczliwą beznadzieję. Sukces
przeobraża się w promieniowanie pychy, która ewidentnie epatuje lub jest
dyskretnie przemycana „między wierszami”.
Zupełnie inaczej jest w przypadku człowieka,
który autentycznie przeżywa swe życie jako niezasłużony dar od Boga.
Tym razem zwycięstwo staje się przyczyną pogłębionej pokory. Dlaczego? Gdyż
jeszcze pełniej ujawnia się Boża moc i fakt bycia obdarowanym. Człowiek pokorny
w uniżeniu pada przed Bogiem i dziękuje, że może w swym życiu doświadczać Bożej
łaski i niezasłużonych dobrodziejstw. Pokora wyraża się chęcią bezinteresownej
służby oraz dążeniem do tego, aby inni ludzie czuli się coraz bardziej
wartościowi i ważni. Z kolei ewentualna porażka, w sensie słabości fizycznej
bądź moralnej, jest chętnie przyjmowana do świadomości. Człowiek z
wdzięcznością w sercu dostrzega swe ubóstwo i z jeszcze większym zaangażowaniem
rzuca się w ramiona Bożej Wszechmocy i Miłosierdzia. Zamiast podszytej pychą
beznadziei na horyzoncie pojawia się pokorna nadzieja i wiara, że niemoc lub
zło zostaną mocą Boga przezwyciężone. Ta nadzieja dotyczy już realiów
doczesnych, ale ostatecznie chodzi o Nadzieję absolutnie spełnioną w
Wieczności. Człowiek uznający, że sam z siebie jest nikim i wszystko posiada od
Boga, nie chce dumnie napinać piersi i prezentować swych osiągnięć. Chwałę za
otrzymane dobro oddaje Bogu; ze swej strony składa „dar” w postaci słabości i
grzechów. Dokonuje się piękna droga wzrastania w świętości. Panie Boże, oczyszczaj
mnie z kolejnych pokładów pychy. Wprowadzaj me serce na drogę pokory, która za
wszystko pragnie Tobie dziękować.
21 lipca 2014 (Mt 12, 38-42)