Szukając Nadziei



Usiadł pod wysokim drzewem. Przechodzący człowiek uśmiechnął się. Uśmiech ten wzbudził szczere zadziwienie. „Ależ dobry człowiek, nawet do drzew się uśmiecha!”… A potem siedział dalej, rozmyślając, że jest niezauważalną nicością. Po prostu, jak powietrze. Co pewien czas mocno skłonił swą głowę. Tak do ziemi, bez ociągania się, jak na głupca przystało. Nie omieszkał też uderzyć się w piersi, na znak uznania swej żałosnej grzeszności. Być nikim w oczach własnych, to przyjąć pustynię swego życia i tak w ogołoceniu trwać. Zero pretensjonalnych oczekiwań i oskarżeń. Fakt prostego bycia. Bez groteskowych prób dowartościowywania siebie i odbierania wartości innym. Szkoda czasu, aby bawić się w konstruowanie obrazu swej dobroci, bo to grozi „faryzejskim balonikiem”. Niby taki dobrotliwy i idealnie lśniący, a lekkie ukłucie wystarczy, aby pękł, nieraz nawet z wielkim hukiem... Lepiej żyć w prawdzie. Ciche wdychanie i wydychanie powietrza, w poczuciu swej nicości, wprowadza serce w stan głębokiego pokoju i Nadziei. Tak! Cała Nadzieja w Bożym Miłosierdziu…  Oj  trzeba uważać, bo diabeł serwuje dwie kuszące podróbki …. Świetnie obrazuje to ewangeliczna przypowieść o dwóch synach i ojcu (por. Łk 15, 11-32).

Jedna pokusa polega na tym, że człowiek zaczyna pokładać nadzieję w światowych przyjemnościach, rozrywkach i radościach. Bardzo to pociągające. Najbardziej oszałamia wolność robienia „tego co mi się chce”. Znikają wszelkie ograniczenia, zwłaszcza związane z Dziesięcioma Przykazaniami. „Już tak się nie żyje”. W rezultacie człowiek wchodzi na drogę grzechu i odchodzi od Boga. Początkowo życie wesoło upływa. Alkohol, seks „bez zobowiązań”, światowy blichtr. Ale gdy wolność jest bożkiem, życie staje się „domkiem z kart”, pośród mgły samotnego zagubienia. Pod zewnętrznym lukrem, we wnętrzu pustka coraz bardziej wysysa krew sensu życia. Z czasem zaczyna brakować pieniędzy, przyjaciele znikają, rodzina rozpada się. Następuje bankructwo nadziei pokładanej w „piaskownicy” tego świata… „Młodszy syn” tego doświadczył, gdy roztrwoniwszy majątek, zaczął umierać z głodu… Na szczęście, w jego sercu zrodziła się piękna autorefleksja: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie”…

Druga pokusa pozornie nawet na pokusę nie wygląda, ale tak naprawdę jest śmiercionośnym działem, wręcz bronią atomową dla duszy. Człowiek tym razem pokłada nadzieję w dobrym obrazie siebie samego. „Ach ta moja dobroć! Jestem porządnym człowiekiem. Nie mam sobie nic do zarzucenia. I nikt nie ma prawa mi cokolwiek zarzucić!”. Zewnętrznie wszystko  w należytym porządku. Żadnych wykroczeń i przekroczeń; "nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu". Niestety, w sercu nie ma pokornego pokoju i szczęścia. Jest lekceważenie, wręcz pogarda wobec słabszych. Lęk o dobrą opinię trzyma żądze na uwięzi. To generuje podskórną złość. Wobec Boga nie ma ciepłej miłości, ale „zimny lęk” przed karą. Tak naprawdę Bóg jest nienawidzony i w myślach oskarżany; ludzie podobnie. Sytuacją nie do zniesienia stają się przypadki, gdy wcześniejszy grzesznik nawraca się i doświadcza miłosierdzia. Wtedy w zniewolone serce, które pokłada nadzieję w swej sprawiedliwości i uczciwości, po prostu eksploduje, pełne oburzenia. Zamiast cieszyć się, że  brat „zaginął, a odnalazł się”, duszę ogarnia oskarżenie Boga i pogarda wobec nawróconego. Co więcej, przekonanie o swej doskonałości wciąż trwa. Nie ma myśli, że czas najwyższy wejść na drogę nawrócenia. Oto tragedia „starszego syna”, który nie potrafił pokornie wyszeptać „zgrzeszyłem” …

Trzeba czuwać, aby nie ulegać tym dwom pokusom. Za każdym razem, gdy uznajemy swą nicość, grzeszność i głupotę, Serce Boga doznaje wzruszenia. Miłosierny Ojciec przybiega do nas, serdecznie przyjmuje i obdarza miłosiernym przytuleniem. Boskie ramiona, nieziemsko tulące, pełne czułego ciepła i kojącej dobroci... Nadzieja Bożego Miłosierdzia...

7 marca 2015 (Łk 15, 1-3. 11-32)