Jeden z mnichów odchodził z tego świata. Na jego
twarzy można było dostrzec serdeczny uśmiech. Promieniował ufnością. Pełen
pokoju, oczekiwał śmierci, której bliskość wyraźnie już odczuwał. Taka postawa
umierającego mnicha wielu wprawiła w głębokie zakłopotanie. Niektórzy wręcz
byli zszokowani, że ułomna biedaczyna tak beztrosko przeżywa ostatnie chwile
swego życia. Byli też tacy, którzy na poważnie sądzili, że po śmierci trafi on
do piekła. Co było powodem tego zdziwienia, zmartwienia czy też zgorszenia?
Otóż umierający mnich miał bardzo dużo różnych
słabości. Nieraz dowiadywano się o jego brakach i wadach, które zresztą sam
chętnie podkreślał. Zwłaszcza „faryzejscy gorliwcy” nie mogli zdzierżyć
ułomności w przestrzeganiu zapisów prawnych, które obowiązywały w monasterze. W
takiej ogólnej atmosferze zatrwożenia i obawy, że staruszek trafi do piekła, w
końcu jeden z mnichów, pełen zgorszenia, zapytał: „Ojcze, twoje życie dobiega
kresu. Już zapewne wkrótce staniesz przed Bożym Sądem. Dobrze wiesz, jak bardzo
byłeś grzeszny. A pomimo tego masz taki spokojny wyraz twarzy i nie widać po
tobie żadnego lęku. Na twoim miejscu, bardzo bym się obawiał, że mogę trafić do
piekła i jeszcze w tych ostatnich chwilach modliłbym się gorliwie o
miłosierdzie do Wszechmogącego Boga!”.
Wiekowy mnich wysłuchał uważnie pouczenia ze
strony gorliwego w zewnętrznych praktykach mnicha, po czym serdecznie
odpowiedział: „Tak, mój drogi, masz w pełni rację. Jestem bardzo grzeszny i
nędzny. Jestem świadom mych wielorakich ułomności. Niestety, wiele grzechów w
swym życiu popełniłem i jakże często nie byłem zbudowaniem dla innych. Ale coś
bardzo ważnego pragnę ci powiedzieć. Pomimo wielu mych słabości, jednej rzeczy
nigdy w życiu nie robiłem. Otóż nigdy w życiu nikogo nie osądzałem. Tak! Nigdy
wobec żadnego człowieka nie wypowiedziałem słowa potępiającego osądu. Nasz Pan
powiedział zaś: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem,
jakim wy sądzicie, i was osądzą; taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą”
(Mt 7, 1 n.). Jezus Chrystus zawsze dotrzymuje złożonych
obietnic. Tak więc skoro nikogo nie sądziłem, jestem spokojny i pewny,
że sam też nie zostanę osądzony przez Boga na Sądzie Ostatecznym. Podobnie zaś
na pewno postąpią wszyscy święci. Dlatego mam serce pełne pokoju i ufny uśmiech
na twarzy”.
Ta bezcenna refleksja umierającego mnicha to
prawdziwie drogocenna perła miłości i mądrości. To uprzywilejowany drogowskaz
do Nieba. Niestety, wielu ludzi popełnia absurdalny życiowy błąd. Błąd polega
na tym, że wielkie ilości energii inwestują w różnego rodzaju trudy, związane z
przestrzeganiem moralności. Owocem tego jest rzeczywiście fakt zewnętrznego
zachowania reguł i przepisów. Ale potem pojawia się w ich sercach potępiający
osąd wobec tych, którzy są „gorsi”. W rezultacie potępiający człowiek traci
wszystko, co wypracował. Dlaczego? Człowiek, który
osądza, jest bowiem nieposłuszny słowu Jezusa na temat osądzania.
Tak więc popełnia ogromny grzech nieposłuszeństwa. Stawia się w miejsce Boga
Sędziego. Konsekwencją takiej pysznej i nieposłusznej postawy jest utrata
wszelkich innych zasług. Przypomina to zachowanie człowieka, który mozolnie
układał kolejne szkiełka witrażu, a potem swoim osądem całą wcześniejszą pracę
rozbił, niczym uderzeniem młotka.
Z kolei, kto nawet ma wiele słabości, ale nie
osądza, w pewien sposób ma tylko nieporadny początkowy witraż, ale i nic nie
rozbija. Bóg, widząc pokorę i posłuszeństwo, sam ostatecznie na mocy swego
Miłosierdzia udziela nadprzyrodzonego daru „upiększenia” witrażu na wieki!
Umierający mnich, tak naprawdę był świętym
mnichem, który w swej słabości całą ufność złożył w Bożym Miłosierdziu. Dlatego
mógł w głębokim pokoju umierać, mając pewność Bożego obdarowania na wieki. Nie
sądźmy, abyśmy nie byli sądzeni…
23 czerwca 2014 (Mt 7, 1-5)