Odwaga dzieci Bożych


Wzruszająca historia. Łzy wyzwolone przez zderzenie dwóch radykalnie odmiennych światów… A jakaż to historia? Otóż rzecz działa się w pewnym ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych. Kilku opiekunów podjęło codzienną modlitwę. Dzieci też oczywiście mogły dołączyć. Każdego dnia rano można było ujrzeć wzruszający obrazek. Kilkanaście osób zgromadzonych „w kółku”. Prosta modlitwa na ustach. Z wiarą wypowiadana dziesiątka różańca. Wielkie zaangażowanie na twarzy Jacka (zmieniłem imię). Jest wyraźnie upośledzony. Ma zespół Downa. Na twarzy rysuje się specyficzna mimika. Jacek poczuł swym szczerym sercem, że w tej porannej modlitwie chodzi o coś bardzo ważnego. Z czasem sam zaczął na swój sposób pilnować, by „broń Boże” nie zapomnieć o Jezusie w natłoku zajęć. Lubił wyszukiwać najlepszą salę. I oto pewnego dnia doszło do pewnego wstrząsającego zdarzenia. Obraz ze wszech miar bolesny.

Opiekunowie wraz z dziećmi z ufnością odmawiają dziesiątek różańca u progu nowego dnia. Wtem do sali gwałtownie weszła świeżo zatrudniona nowa kierowniczka. Zobaczyła modlących się. Już miała przerwać, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Pozostała z boku. Niestety nie dołączyła. Opiekunowie na jej twarzy ujrzeli pełen ironii uśmieszek i drwiące lekceważenie. Wręcz pogarda dla ciemnoty, która odprawia jakieś tam „dziwaczne gusła”. Przejmujący kontrast. Konkretny obraz, a zarazem symboliczny opis tak wielu życiowych sytuacji. Jakich? Dwie twarze odległe od siebie zaledwie o kilka metrów. Ta sama fizyczna przestrzeń, zarazem dwa totalnie odmienne duchowe światy. Twarz dziecka z zespołem Downa. Głęboko zaawansowana niepełnosprawność intelektualna. Właściwie poprawniej należałoby powiedzieć: „pełnosprawność inaczej”. Biorąc wszystko pod uwagę, w pełni słuszne jest stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy w jakiś sposób „niepełnosprawni” i „pełnosprawni”. U Jacka, twarz niezwykle skupiona. Usta wymawiające pełne zaangażowania słowa modlitwy. Emanująca pokorna ufność. Obok twarz świeżo awansującej  kierowniczki. Pogardliwy dystans wobec modlących się. Twarz spełniająca wszelkie wymogi współczesnych kanonów fizycznego piękna. Wymogi estetyczne w pełni zrealizowane. Zarazem szydzący uśmieszek. Drwina, mimowolnie wywołująca skojarzenie z moralną pustką. Jacek i kierowniczka. Dwie twarze. Obydwie ludzkie, a zarazem wyrażające dwa odmienne światy.

Ten obraz ostatnio wciąż wraca mi przed oczy. Przeraźliwy kontrast. Wydobywające się z głębi serca pytanie. Którą twarz wolałbyś? Dwie możliwości. Z jednej strony,  dla świata, fizycznie mało atrakcyjna twarz niepełnosprawnego psychicznie dziecka, zarazem niezwykle sprawnego duchowo. Z drugiej strony, ujmująca swą powierzchownością twarz pełnosprawnego przedstawiciela „współcześnie oświeconych”, zarazem głęboki niedowład duchowy. Obserwując współczesne realia, nie trudno dojść do wniosku, że niestety ten drugi wybór jest o wiele bardziej popularny. Świat wybiera tak często to drugie. Przecież nie można wyjść na głupca. Poprzez posiadane „domniemane atuty”, trzeba pokazać swą wyższość. Jakże często sens życia zaczyna się skupiać na powierzchni skóry. Na wnętrze nie starcza już czasu. Ludzkie wnętrza zaczynają przypominać puste przestrzenie, wydobywające metaliczne odgłosy, jak uderzone metalowe puszki. Jeśli nie ma Boga we wnętrzu, to w ramach „samozbawczego koła ratunkowego” trzeba zewnętrznie objawić się jako  boski przedstawiciel oświeconego świata.

Na szczęście istnieje także zupełnie inny świat:  wieczność, rzeczywistość wypełniona Bogiem. Rzecz niezwykła! Uważnie przyglądając się, można ujrzeć blask wieczności już teraz, w doczesności. Tak wiele zwyczajnych twarzy, które promieniują wiecznością. Fizycznie zadbane i duchowo piękne. Bezcenne bogactwo serca. Wnętrze emanujące Bogiem na zewnątrz. Nieziemskie piękno twarzy człowieka, który pokornie modli się. Jaki świat widać z mej twarzy?  

12 lipca 2014 (Mt 10, 24-33)